Rozdział 3
STARY PRZYJACIEL
Zapowiadał się chłodny wieczór.
Aleks skręcił w ulicę Prądzyńskiego, przeszedł kilkanaście metrów i wszedł do bramy zniszczonej kamienicy, w której mieszkał razem z Frankim.
Trójkąt1 był jego domem. Kochał to miejsce mimo złej sławy, jaką cieszyło się wśród wrocławian. Mieszkał tu od urodzenia, znał każdy kąt i wszystkich, których należało znać. A oni znali jego.
Na schodach natknął się na sąsiada zamiatającego półpiętro. Antoni Szangala liczył pięćdziesiąt sześć wiosen, miał krępą budowę ciała, metr siedemdziesiąt wzrostu i pokaźną łysinę, którą skrywał pod gustownym kapeluszem typu Fedora. Garbił się jak człowiek, na którego barkach spoczywa zbyt wiele trosk. Nosił wytarty, zapinany na guziki sweter typu kardigan, spod którego wystawał poplamiony podkoszulek oraz nienagannie wyprasowane w kant spodnie kontrastujące ze starymi, zdartymi kapciami. Podciągnięte pod łokcie rękawy odsłaniały potężne, ozdobione więziennymi tatuażami przedramiona.
Aleks darzył Szangalę sentymentem i szacunkiem. Jak starego nauczyciela.
– Dzień dobry, panie Antoni – przywitał się.
Szangala wyszczerzył w uśmiechu żółte zęby.
– A witam, witam, Aluś! – Odstawił miotłę pod ścianę i uścisnął mocno prawicę Aleksa. – Dobrze, że cię widzę. Bo widzisz… Za kilka dni organizuję małą imprezkę. No i wiesz… Stówki pójdą w ruch. – Mrugnął porozumiewawczo. – I tak sobie pomyślałem, że może byś coś obstawił? Kilku nowych będzie. A to oznacza łatwy pieniądz. No i ludzie ciągle o ciebie pytają.
Aleks pokręcił przecząco głową.
– Panie Antoni… Przecież pan wie, że z tym skończyłem. Ale zapytam Frankiego.
Szangalę zamurowało.
– Że niby pana Franka? – zapytał, nie mając pewności, czy dobrze usłyszał.
Zapadła cisza. Pierwszy nie wytrzymał Szangala. Chwycił się pod boki i zarechotał donośnie, wprowadzając brzuch w radosne drgania. Aleks zawtórował mu charakterystycznym dla siebie chichotem.
– Dajżesz spokój, Aluś – wymamrotał, ocierając łzy, które napłynęły mu do oczu. – Dajżesz spokój.
Aleks pożegnał się z sąsiadem i w nieco lepszym nastroju ruszył na ostatnie piętro. Przekręcając klucz w zamku, słyszał dochodzący wciąż z dołu rechot Szangali. Uśmiechnął się pod nosem, otworzył drzwi i wszedł do środka.
Był zmęczony i zniechęcony. Od kilku tygodni przeszukiwali z Frankim internet i biblioteki, nie odnajdując nawet skrawka przydatnej informacji.
Rzucił torbę pod wysłużoną sofę i zapadł się w niej, zarzucając nogi na zawaloną czasopismami ławę.
Mieszkanie było wysokie, ale niezbyt duże. Z małego przedpokoju wychodziły drzwi na klatkę schodową i trzy pomieszczenia: obszerną kuchnię, wąską łazienkę oraz duży pokój z drewnianą antresolą pełniącą funkcję garderoby i sypialni. By dotrzeć do szaf i dwóch łóżek rozstawionych pod przeciwległymi ścianami, trzeba było skorzystać z wąskich, pozbawionych poręczy schodów. Przy drzwiach stała stara komoda, a na środku pokoju mocno już powycierana, ale wciąż jeszcze wygodna skórzana sofa. Na niewielkiej szafce leżała sterta gazet. Lampa z jasnym abażurem oświetlała stolik i niskie taborety.
Pod oknami ustawiono dwa bliźniacze biurka w stylu art déco. Dębowy fornir był gdzieniegdzie popękany i poplamiony, mimo to masywne meble urzekały swoją prostotą i funkcjonalnością, gryząc się z nowoczesnymi obudowami stojących obok nich komputerów.
Półki znajdujących się pod ścianami regałów, uginały się pod ciężarem licznych książek. Kino domowe rozstawiono tak, by siedząc na sofie można było rozkoszować się możliwie najlepszymi efektami dźwiękowymi i wizualnymi. Na podłodze, pod powieszonym na ścianie telewizorem plazmowym, leżały dwie poduszki i konsola play station, wokół której walały się porozrzucane gry, puste puszki po napojach i kilka opakowań po pizzach.
Wątpliwą rolę ozdób pełniły kwiaty porozstawiane na meblach w ciężkich donicach oraz liczne plakaty filmowe, z których łatwo można było wywnioskować, że zamieszkujący lokal panowie są oddanymi fanami starej sagiGwiezdnych Wojen i Indiany Jonesa.
Z łazienki dochodził szum wody. Franki wrócił do mieszkania kilka minut wcześniej i odświeżał się pod prysznicem. Po kilku minutach pojawił się w pokoju ubrany w tandetny, biały szlafrok. Aleks spojrzał na przyjaciela spod półprzymkniętych powiek.
– Jak polowanie, panie hrabio?
– Bardzo dobrze. – Franki nie zwrócił uwagi na sarkazm w głosie Aleksa. – W drodze powrotnej zajrzałem do antykwariatu Zbyszka i, wyobraź sobie, znalazłem dwa piękne okazy Ming. Oczywiście od razu je kupiłem – dodał szybko. – Teraz moja kolekcja jest już prawie kompletna.
Podszedł do długiej półki wiszącej na ścianie, sięgnął do kieszeni szlafroku, wyciągnął z niej dwa dziwaczne kieliszki i z dumą pokazał przyjacielowi.
Zacząłeś się z nimi kąpać? – wyczytał ze zdumionej miny Aleksa.
Franki postawił oba trofea w długim rzędzie im podobnych. Zbiór liczył kilkadziesiąt, wydawałoby się przypadkowych okazów. Czerwony napis Ming znajdujący się na spodzie każdego kieliszka świadczył jednak o tym, że jest to seria, mimo że chaotycznie zaprojektowana.
Aleks pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Poszedłeś tam dla dynastii Ming czy dla pięknej córki Zbyszka? – zapytał uszczypliwie.
Franki rozłożył ręce w nieokreślonym geście, szczerząc zęby w uśmiechu.
– Zresztą nieważne. – Aleks machnął lekceważąco ręką. – Miałem na myśli inne polowanie.
– Aha… No tak. – Franki spojrzał przepraszająco na przyjaciela. – Niestety nic. Kompletne fiasko.
Aleks zapadł się głębiej w sofę. Spodziewał się negatywnej odpowiedzi i wydawało mu się, że jest na to przygotowany, ale świadomość wyczerpania praktycznie wszystkich możliwych źródeł, z których mogli zaczerpnąć informacji, podziałała przytłaczająco.
Franki położył prawą dłoń na żołądku, lewą schował za plecy i w ulubionej, napoleońskiej postawie zaczął przechadzać się po pokoju. Masował przy tym kciukiem splot słoneczny. Podobno w ten sposób się uspokajał i rozluźniał, pobudzając jednocześnie mózg do wysilonej pracy.
– Może coś przeoczyliśmy? Albo po prostu źle szukamy? – zaczął. – Powtórz jeszcze raz, co dokładnie przekazał ci dziadek.
Aleks westchnął, zdjął nogi ze stolika i oparł łokcie na kolanach.
– Powiedział, że w czasie wojny był świadkiem spotkania wysokich rangą, niemieckich oficerów. Obserwował ich z ukrycia i widział, jak chowają w skrytce klucz. Słyszał też, jak mówili, że jest to klucz doserca orła w Breslau. Do największego skarbu III Rzeszy. To wszystko.
– Może twój dziadunio coś pomylił? Skąd pewność, że dobrze ich zrozumiał?
– Bo świetnie znał niemiecki. Studiował przed wojną na uniwersytecie w Wiedniu. Poza tym dokładnie zapamiętał słowa Niemców: Der größte Schatz des Dritten Reiches! Der Schlüssel zum Herzen des Adlers in Breslau!2
Zapadła cisza. Aleks wpatrywał się we Frankiego, który nie przestawał krążyć po pokoju.
– Chociaż… Jest jeszcze coś. Dziadek wspomniał, że w trakcie rozmowy oficerów padło słowo Hort. Wydało mu się to trochę dziwne.
– Dlaczego?
– Bo to słowo jest wieloznaczne. Nie miał pewności, w jakim kontekście zostało użyte. Nie przywiązywał jednak do tego dużej uwagi, bo Hort jest między innymi synonimem słowa skarb, a właśnie o skarbie Niemcy rozmawiali.
– Aha.
– Ale, jak się nad tym zastanowić, faktycznie wydaje się to dziwne. Owszem, Hort jest synonimem skarbu, ale także schronienia, świetlicy. Skoro rozmawiali o skarbie, to po co używali dwóch, różnych słów na jego określenie – Schatz i Hort? Może chodziło o coś innego?
– Czemu wcześniej o tym nie wspomniałeś?
– Bo tak jak dziadek uznałem to za nieistotny szczegół. Poza tym po zdobyciu klucza skoncentrowałem się na szukaniu serca orła, które teoretycznie ma otworzyć.
– Problem w tym, że szukaliśmy już chyba wszędzie i nie natknęliśmy się na choćby wzmiankę na temat istnienia czegoś, co można byłoby uznać za serce orła w Breslau. Krótko mówiąc, utknęliśmy w martwym punkcie – podsumował Franki. – Nie wiem, czy sami sobie z tym poradzimy. Brakuje nam wiedzy i doświadczenia. Obawiam się, że zarówno my, jak i twój dziadek, mogliśmy opacznie zrozumieć słowa nazistów.
– Może masz rację – zgodził się Aleks. – Ale kogo chcesz poprosić o pomoc? Nie znamy nikogo, kto znałby się na rzeczy i komu można byłoby zaufać.
Franki przystanął obok telewizora i zamyślony spojrzał na wytapetowaną filmowymi plakatami ścianę. Patrzył gdzieś dalej, jakby przez nią, nie przestając zakreślać kciukiem powolnych kręgów na splocie słonecznym.
Zrezygnowany Aleks wpatrywał się w przyjaciela. Gdy wiszący w przedpokoju zegar zaczął wybijać godzinę dziesiątą, kciuk Frankiego nagle się zatrzymał, a oczy rozświetlił błysk.
– Czekaj, czekaj! – Zabrzmiało to niemal jak wykrzyknięta przez Archimedesa „Eureka!”. – Ależ ze mnie idiota! Wiem, kto może nam pomóc!
Podniósł lewą rękę i z uśmiechem wysunął palec wskazujący.
– On!
* * *
Aleks nie dowierzał. Jeszcze raz przyjrzał się rozweselonemu przyjacielowi i punktowi na ścianie, który wskazywał paluchem.
Ktoś nie znający Frankiego pomyślałby pewnie, że ma przed sobą klasyczny przykład wariata. Ale nie Aleks. Aleks znał dobrze grubasa i wiedział, że jest jedynie niegroźnym ekscentrykiem, który miewa dobre pomysły, choć obwieszcza je światu w niekonwencjonalny sposób. Wstał więc z sofy, podszedł do ściany i spojrzał na miejsce, w które wycelowany był palec wskazujący przyjaciela.
– Chewbacca? – zapytał niepewnie.
Franki pokręcił przecząco głową.
– Han Solo, przyjacielu. Han Solo.
1 Trójkąt Bermudzki – potoczna nazwa części Wrocławia, której trzy główne ulice (Pułaskiego, Traugutta i Kościuszki) tworzą charakterystyczny trójkąt.
2 Największy skarb Trzeciej Rzeszy! Klucz do serca orła we Wrocławiu!