Home » HORT. Rozdział 11. Polski konik

HORT. Rozdział 11. Polski konik

by Przemek

Rozdział 11

LARA

Na drodze do Malborka, kilka godzin później

Oświetlony blaskiem wschodzącego słońca volkswagen stał na szerokim, piaszczystym poboczu drogi.

Ruch na jednopasmowej krajówce był duży, mimo to wszyscy spali. Na tylnej kanapie Lara z głową opartą na ramieniu profesora, za kierownicą skulony w kłębek Aleks, po jego prawej stronie Franki.

Nad pochrapującym cicho grubasem unosiła się pokaźnych rozmiarów mucha. Owad wleciał do samochodu przez otwarte od strony pasażera okno, przez chwilę krążył nad jego głową, potem przysiadł na nosie.

Franki poczuł irytujące swędzenie, ale nie otworzył oczu. Ospałym ruchem ręki przepędził intruza i z zadowoleniem powrócił w objęcia słodkiego snu. Niestety nie na długo. Po kilku sekundach coś ponownie dotknęło jego nosa.

Franki drgnął nerwowo, machnął nieco szybciej ręką, ale zamiast w muchę trafił palcami w twardy przedmiot. Dotknął go badawczo kilka razy, niepewnie otworzył oczy i mocno zezując spojrzał w prawo.

Przy otwartym oknie samochodu stał uśmiechnięty od ucha do ucha Jürgen. Jego lewe oko było fioletowo-czerwone i mocno zapuchnięte. W prawej ręce trzymał Berettę, muskając delikatnie lufą nos korpulentnego Polaka.

Franki zamknął oczy. Nie miał pewności, czy obraz, który ujrzał, był jawą, czy koszmarnym snem. Mocny ucisk zimnego metalu pozbawił go wątpliwości.

– Rück weiter, du Dickwanst!1

Wykrzyczany groźnie rozkaz wyrwał ze snu pasażerów volkswagena. Aleks podskoczył jak oparzony, uderzając głową w sufit Transportera, Profesor i Lara zastygli na tylnym siedzeniu, wpatrując się w pistolet, Franki wykonał szybko polecenie.

Jürgen uśmiechnął się drwiąco, usiadł obok Frankiego i przystawiając mu pistolet do brzucha, spojrzał na zaskoczonego Aleksa.

– Fahr!2

Aleks nie protestował. Przekręcił kluczyk w stacyjce, spojrzał w lusterko boczne, przepuścił kilka pojazdów, w tym dziwnie znajomy motocykl i płynnie włączył się do ruchu. W ślad za nim ruszył stojący za volkswagenem czarny mercedes. Aleks rozpoznał kierującego samochodem Franza i siedzącego na fotelu pasażera Morela.

– Sitzt ruhig und vollstreckt meine Aufträge, und niemanden wird etwas passieren.3 – syknął groźnie Jürgen, wbijając lufę pistoletu w brzuch Frankiego.

Franki wierzgnął, stękając przesadnie z bólu. Niby przypadkiem dźgnął przyjaciela łokciem pod żebro, spojrzał wymownie w oczy i zrobił zeza, od którego zakręciło mu się w głowie.

Aleks zerknął ostrożnie we wskazanym kierunku. Drzwi od strony pasażera były niedomknięte. Przeniósł wzrok na wsteczne lusterko. Lara i Profesor siedzieli nieruchomo, sparaliżowani nieoczekiwanym wtargnięciem intruza. Uśmiechnął się do nich blado, ale nie odezwał słowem. Nie chciał prowokować Jürgena. Zacisnął jedynie dłonie na kierownicy i dodał gazu.

Okazja nadarzyła się kilkanaście sekund później. Szutrowa, boczna droga była wystarczająco szeroka, z naprzeciwka nie nadjeżdżał żaden samochód.

Aleks zerknął w boczne lusterko. Czarny mercedes trzymał się blisko. Najchętniej pozwoliłby mu podjechać jeszcze bardziej, żeby mieć pewność, że Franz nie zdąży zareagować na nieoczekiwany manewr, ale szutrowa droga była tuż tuż.

– Teraz! – wrzasnął, skręcając gwałtownie w lewo.

Siła odśrodkowa odrzuciła Jürgena od Frankiego, profesor i Lara przetoczyli się na tylnym siedzeniu.

Franki nie zmarnował okazji. Z całej siły pchnął Niemca na niedomknięte drzwi. Reszta wydarzyła się w ułamku sekundy. Padł strzał, drzwi otworzyły się na oścież, zdumiony Jürgen wypadł z impetem na zewnątrz.

Przerażony Franki opadł na fotel i trzęsącymi się rękoma zaczął obmacywać tułów w poszukiwaniu miejsca postrzału.

– Uspokój się! – krzyknął Aleks, wskazując dziurę, jaką w suficie pozostawił pocisk. – Nic ci nie jest. Kula przeleciała mi obok ucha.

Grubas odetchnął z ulgą, zatrzasnął drzwi.

– Było blisko. Co teraz? I jak, do cholery, nas znaleźli?

Aleks nie odpowiedział, spojrzał jedynie w lusterko. W kłębach kurzu, które za sobą zostawiali, dostrzegł zarys czarnego mercedesa. Był daleko, ale szybko się zbliżał.

– Jadą za nami. Musimy… – przerwał na widok szlabanu.

– Taranuj! – wrzasnął Franki, zapinając w pośpiechu pas bezpieczeństwa.

Transporter uderzył z impetem. Stary, drewniany szlaban rozpadł się na drobne kawałki, zardzewiała, metalowa tabliczka, która była do niego przymocowana, wbiła się w przednią szybę na wysokości głowy pasażera.

Franki drgnął nerwowo.

– Kamieniołom. Wstęp wzbroniony – odczytał napis i głębiej zapadł się w fotel.

Aleks nie zwalniał. Minął ostatnią linię drzew, wjechał wyboistą dróżką na niewielki plac i zamarł. Z prawej i lewej strony wznosiły się kamienne ściany, za plecami mieli las, przed sobą gigantyczne urwisko. Byli w pułapce.

Rozejrzał się nerwowo wokół.

– Dokąd mam jechać?! – krzyknął, zerkając we wsteczne lusterko.

Czarny mercedes wyłonił się w tumanach kurzu z lasu. 

– Tam! – profesor wskazał miejsce, wspierając się na siedzeniu pasażera.

Volkswagen zatrzymał się z piskiem opon przy platformie wybudowanej na krawędzi urwiska. Na przymocowanych do wieży kratowej stalowych linach wisiały puste wózki transportowe. Stare i zardzewiałe. Każdy składał się z dwóch części. Większa pełniła funkcję załadunkową, mniejsza była przeznaczona dla osoby sterującej wózkiem. 

– Do wózka! Szybko! – krzyknął Aleks, wyskakując z samochodu.

Nikt nie protestował. Nawet Franki, który na widok pajęczyny stalowych lin rozpiętych nad kamieniołomem i przyprawiającej o zawrót głowy wysokości, ograniczył się do cichego westchnięcia.

Zawieszony najbliżej platformy wózek rozhuśtał się pod wpływem impetu, z jakim kolejno do niego wskakiwali. Franki jęknął, łapiąc się kurczowo skorodowanej krawędzi. Tuż obok stanęli Lara oraz profesor. Oboje spoglądali niespokojnie w dół. Od dna kamieniołomu dzieliło ich dwadzieścia pięć, może trzydzieści metrów.

Aleks przyjrzał się niewielkiemu panelowi sterującemu. Kołowrotek, wajcha, którą można było poruszać w osi wstecz – naprzód, przyciski start i stop. Procedura uruchomienia nie wyglądała na skomplikowaną. Przesunął wajchę w pozycję naprzód, wcisnął kilkakrotnie start, ale wózek nie drgnął. 

– Nikt tu dzisiaj nie pracuje – zauważył profesor. – Pewnie zasilanie jest odłączone.

– Niech to szlag – mruknął Aleks, łapiąc za uchwyty zamontowane przeciwstawnie na bokach kołowrotu.

Mechanizm napędzający wózek musiał być dobrze nasmarowany, bo ruszyli z pierwszym obrotem, oddalając się bezszelestnie od krawędzi urwiska.

– Będziemy musieli się zmieniać – wysapał Aleks, spoglądając na Frankiego. Jechali powoli, mimo że nie szczędził sił, kręcąc szybko kołowrotem. – Sam długo nie dam rady.

W tym samym czasie czarny mercedes zatrzymał się w odległości około dwudziestu metrów od Transportera. Ze środka wyskoczyła czteroosobowa grupa uzbrojonych żołnierzy Morela. Wszyscy wymierzyli broń w stojącego przy krawędzi urwiska volkswagena, taksując okolicę. Dopiero po chwili, upewniwszy się, że teren jest bezpieczny, Jürgen otworzył drzwi mercedesa od strony pasażera. Z samochodu, nie spiesząc się zbytnio, wysiadł Morel.

– Herr Professor! – krzyknął donośnie, wychodząc przed swoich ludzi.

Z pedantyczną dokładnością zdjął skórzane rękawiczki, palec po palcu, spojrzał wyniośle na Transportera i dodał łamaną polszczyzną:

– Jeśli się poddacie, nikomu nic się nie stanie! Interesuje mnie wyłącznie zawartość skrytki, którą odnaleźliście w wieży kościoła w Breslau!

Odpowiedziała mu głucha cisza. Morel westchnął.

– Räuchert sie von dort aus!4 – wycedził przez zęby.

– Jawohl!

Franz i Jürgen nie kryli satysfakcji, naciskając spusty pistoletów maszynowych. Pociski wstrząsnęły Transporterem, zamieniając busa w durszlak.

Po wystrzeleniu kilku serii Jürgen kiwnął głową na pozostałych dwóch żołnierzy, Karla i Heinricha, dając znak, by podeszli do samochodu i sprawdzili wnętrze. Obaj ruszyli bez słowa. Powoli, asekurując się wzajemnie, zbliżyli się do wraku, obeszli go dookoła i ostrożnie zajrzeli do środka. 

– Niemand ist hier!5 – zameldował Karl.

– Sucht sie! – wrzasnął wściekle Morel, podbiegając do zdewastowanego busa. – Sie haben doch keine Flügel…6 –  przerwał, dostrzegając kątem oka ruch na stalowych linach zawieszonych nad kamieniołomem.

Podszedł do platformy i dokładnie przyjrzał się oddalającemu się powoli wózkowi.

– Dort sind sie! – ryknął. – Franz! Heinrich! Schnell! Jagt sie!7

Żołnierze Morela błyskawicznie wykonali rozkaz, wskakując do wózka podpiętego do tej samej liny, którą poruszał się wózek uciekinierów.

Rozwścieczony Morel został na platformie.

– Nehmt ihnen das ab! Bestimmt haben sie das bei sich! – krzyknął. – Nehmt für alle Fälle dieses Mädchen mit euch! Die Anderen könnt ihr töten!8

– Jawohl!

Karl i Heinrich chwycili za kołowrót i dopingowani żywiołowo przez pozostałych kompanów wprawili go w ruch. Pościg ruszył. Oba wózki były od siebie oddalone o kilkadziesiąt metrów, ale wózek Niemców, napędzany siłą mięśni dwóch, rosłych mężczyzn, poruszał się z większą prędkością, systematycznie zmniejszając dystans.

– Coś jest nie tak z naszym wózkiem! – krzyknął Aleks. – Zbyt szybko nas doganiają!

Profesor spojrzał na umieszczony na stalowej linie mechanizm napędowy. Tarcza hamulca nie była do końca zwolniona, wyraźnie blokując bloczek linowy. Von Soloberg szarpnął dźwignię hamulca. Raz i drugi. Bezskutecznie. Tarcza była zablokowana. 

– Schneller!9 – wrzeszczał Jürgen, wpatrując się z dziką satysfakcją w zrozpaczonego Frankiego, który w pocie czoła kręcił kołowrotem. 

Aleks zerknął na profesora, rozkładając bezradnie ręce. Mechanizm napędowy był umieszczony zbyt wysoko. Nie było sposobu, żeby się do niego dostać, o próbie odblokowania hamulca nie wspominając.

Franki jęknął. Żołnierze Morela byli coraz bliżej. Gdy wózek Niemców zbliżył się do uciekinierów na odległość około dziesięciu metrów Jürgen odbezpieczył Heckler & Kocha, przyłożył do ramienia i wycelował.

– Jetzt wirst du mir nicht entfliehen, Fettsack10 – wyszeptał, naciskając spust.

Pociski uderzyły w metalowy bok wózka, odłupując resztki farby. Lara, Aleks i profesor opadli instynktownie na kolana, zakrywając głowy rękoma. Ale nie Franki. Perspektywa spotkania z Jürgenem była zbyt przerażająca. Grubas za wszelką cenę starał się utrzymać dzielący ich dystans. Na próżno. Wózek Niemców zbliżał się nieubłaganie.

Franz spojrzał wymownie na Jürgena. Ten, nie spuszczając oczu z Frankiego, zdmuchnął dym wydobywający się z lufy pistoletu maszynowego.

– Ich konnte mich nicht zurückhalten. – Wzruszył ramionami, spoglądając na Franza. – Ich habe die Hoffnung, dass der Dickwanst sich in Schlüpfer voll scheißen hat.11

Franz roześmiał się donośnie.

– Bestimmt. Aber zurzeit ist Waffenruhe. Der Chef will das Mädchen lebendig, also lass es uns besser nicht riskieren. Wir werden sie auch ohne Schusswaffen kriegen. Letztendlich sind das nur ein Greis und zwei Polacken, und einer von ihnen ein tollpatschiger Dickwanst.12

Jürgen przytaknął, wbijając wzrok w kręcącego gorączkowo kołowrotem Polaka.

– Aleks! – jęknął Franki, zerkając na przyjaciela. – Oni są tuż za nami! Zrób coś!

Aleks miał dziwny wyraz twarzy. Działo się z nim coś niepokojącego. Coś, czego Franki nie widział już od dawna i co zawsze wywoływało u niego nieprzyjemne dreszcze. Było to jednak coś, co mogło się teraz przydać. Aleks siedział na dnie wózka, wpatrując się z nienaturalnie szeroko otwartymi oczami w dłonie.

– Aleeeeks, do cholery! Szybciej! 

Aleks spojrzał na przyjaciela.

– Jeszcze chwilkę. Jeszcze nie czuję mrowienia.

Sekundę później Franz i Jürgen chwycili za burtę wózka uciekinierów, Karl i Heinrich przystąpili do abordażu. Wycelowali pistolety w Aleksa oraz Frankiego i przywołując do siebie Larę, zaczęli przechodzić przez burtę. Wtedy zza bratanicy wyłonił się profesor i jednym, celnym uderzeniem stalowego pręta odnalezionego na dnie wózka wytrącił napastnikom broń z dłoni. Obaj zaklęli, potem rzucili się do walki wręcz.

W akcie rozpaczy Franki przyjął na siebie impet uderzenia. Wskoczył między Larę a atakujących, wdając się w bezładną szarpaninę. Profesor wspomagał go, starając się wypchnąć intruzów z wózka, ale przewaga siły fizycznej była po stronie Niemców. I to właśnie oni zaczęli przejmować inicjatywę. Krucha obrona uciekinierów słabła.

W pewnym momencie czyjeś ręce chwyciły Frankiego za koszulę i pociągnęły w stronę wózka napastników na tyle mocno, że nogi grubasa straciły kontakt z podłożem.

– Ich habe dich, du Fettsack13 – syknął Jürgen. 

Franki zawisł pomiędzy wózkami trzymany z jednej strony przez Larę, która niemal natychmiast przyszła mu z pomocą, i ciągnięty z drugiej przez żądnego zemsty Jürgena. Broniący się zaciekle profesor ulegał pod nawałnicą ciosów Karla i Heinricha. Sytuacja wydawała się beznadziejna.

– Aleeeeeks! – ryknął zrozpaczony Franki. – Czy te cholerne paluchy już ci mrowią?!

Przyjaciel pojawił się obok niczym zjawa. Uśmiechał się dziko, niemal euforycznie. Oczy mu błyszczały.

– Tak – wyszeptał. – Już.

To, co wydarzyło się potem, trudno było opisać słowami.

Franki słyszał wiele o umiejętnościach Aleksa i wiele razy widział, do czego jest zdolny, ale patrząc na przyjaciela, zdał sobie sprawę, że nie widział wszystkiego. Aleks poruszał się tak, jakby nie obowiązywały go prawa fizyki. Jürgen nie zdążył się nawet zdziwić nagłym pojawieniem się Polaka, gdy potężny lewy sierpowy wymierzony w prawe oko, rzucił go na dno wózka, pozbawiając przytomności.

Zdumiony Franki rozdziawił usta. Zdawało mu się, że przeżywa deja vu. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że niedawno był świadkiem identycznej walki. Tyle tylko że wówczas bohaterem nie był Aleks, lecz podstarzały Antoni Szangala. Zaskoczony obrotem spraw Franz również wytrzeszczył oczy, potem krzyknął coś do Heinricha. Ten obrócił się w stronę Aleksa i nie tracąc czasu, wyprowadził zabójczy, prawy sierpowy. Młody Polak uchylił się zwinnie, równie szybko wyprostował i odpowiedział celnym lewym prostym. Głowa Niemca odskoczyła, ale uderzenie nie wyrządził mu większej szkody. Heinrich przyjął natychmiast gardę i zaatakował ponownie, tym razem z większą siłą.

Aleks wykonał kolejny unik, a cios zamiast jego głowy, dosięgnął przypadkowo głowy Frankiego, który w tym samym momencie wgramolił się przy pomocy Lary do wózka uciekinierów. Grubas zachwiał się na nogach, odruchowo chwycił za poły marynarki Heinricha i pociągnął za sobą za burtę. Obaj wypadli na zewnątrz. Aleks rzucił się przyjacielowi na ratunek, ale nie zdążył go złapać. Przerażony wyjrzał za burtę. Franki wisiał na jednej ręce, trzymając za metalowy uchwytu przyspawany do boku wózka, natomiast Heinrich, wrzeszcząc wniebogłosy i desperacko chwytając powietrze, wpadł z pluskiem do wody wypełniającej kilkadziesiąt metrów poniżej stare wyrobisko kamieniołomu.

Aleks chwycił przyjaciela za rękę i stękając z wysiłku, pomógł mu wdrapać się do środka. Dopiero gdy wyczerpany Franki opadł bezwładnie na dno wózka, Aleks zaczerpnął tchu i dysząc ciężko, obrócił się w stronę Franza, zdając sobie szybko sprawę, że akcja ratunkowa trwała zbyt długo.

Niemcy zdołali obezwładnić Larę i wciągnąć do swojego wózka. Profesor przytrzymywał jeszcze burtę, nie pozwalając im się oddalić, jednak uderzenie kolby pistoletu zmusiło go do zwolnienia uchwytu. Wózki natychmiast się rozłączyły.

Aleks ruszył w stronę nazistów, ale było już za późno. Franz wymierzył w Polaka Berettę i nacisnął spust. Na szczęście instynkt nie zawiódł młodego Paprockiego. W ostatniej chwili uskoczył z linii strzału, spychając na bok przyjaciela. Ten wpadł z impetem na panel sterujący, który nie wytrzymał ciężaru ciała grubasa, rozpadając się na kawałki. Kula drasnęła prawe ucho Aleksa.

– Das nächste Mal werde ich nicht vorbeischießen! – krzyknął Franz, przystawiając pistolet do głowy Lary. – Und versucht uns nicht zu folgen, wenn ihr sie wiedersehen wollt!14

W oczach dziewczyny zalśniły łzy.

Franz wyszarpnął z jej rąk plecak, zajrzał do środka i tryumfalnie podniósł do góry. Stojący samotnie na platformie Morel zatarł z zadowoleniem ręce, Karl zakręcił żwawo kołowrotem, wózek napastników ruszył w drogę powrotną.

Profesor zacisnął pięści. W jego oczach nie było rozpaczy, wyłącznie gniew. Gdy podszedł do burty, wpatrując się w napastników, coś zgrzytnęło i trzasnęło. Sekundę później wózek zaczął zjeżdżać samoczynnie w przeciwnym kierunku.

Aleks chwycił za kołowrót, ale mechanizm nie drgnął. Franki, upadając na panel sterujący, zniszczył nie tylko kokpit, ale także znajdujący się pod spodem mechanizm. Pozbawiony napędu wózek opadał powoli w stronę przeciwległego urwiska kamieniołomu, na którym wybudowana była druga platforma przeładunkowa. Tuż za nią widoczny był obszerny plac, kilka siostrzanych wież kratowych, niewielki budynek i zaparkowany od frontu stary Tarpan.

Aleks stanął obok von Soloberga.

– Co teraz, profesorze?

– Nie wszystko stracone – odpowiedział spokojnie. – Morel nie odważy się skrzywdzić Lary, dopóki nie będzie miał pewności, że prawidłowo odczytał wiadomość dotyczącą pelikana.

– A pewność taką będzie miał dopiero wówczas, gdy odnajdzie miejsce, które wskazuje pelikan?

– Dokładnie tak. Oczywiście o ile nasz tok rozumowania był prawidłowy i rozwiązaniem zagadki jest pelikan.

– A jeśli nie odnajdzie?

– Wtedy, być może, wykorzysta Larę, żeby nas szantażować i zmusić do współpracy.

– Mówił pan, że Morel posiada dużą wiedzę na temat tajnych projektów Trzeciej Rzeszy.

– Zgadza się.

– Istnieje zatem spore prawdopodobieństwo, że prawidłowo zinterpretuje informacje zawarte na kartce, którą odnaleźliśmy w sercu orła?

– Tak.

Aleks spojrzał na profesora.

– A gdybyśmy pierwsi odnaleźli miejsce, które wskazuje pelikan?

Profesor odwzajemnił spojrzenie, uśmiechając się blado. Myślał dokładnie o tym samym.

– To byłby nasz as w rękawie. – Położył dłoń na ramieniu Aleksa. – Karta przetargowa, dzięki której moglibyśmy odzyskać Larę.

– Niby jak chcecie się dostać do Malborka przed panem Husky? – wtrącił Franki, rozmasowując obolałe plecy. – Nasz volkswagen przestał przypominać samochód.

Wózek dotoczył się do krawędzi urwiska. Aleks zeskoczył na platformę, pomógł wysiąść profesorowi i Frankiemu.

– Polskim konikiem – powiedział, wskazując stojącego nieopodal Tarpana.

* * *

Morel otworzył drzwi mercedesa i gestem ręki zaprosił Larę do środka.

– Miło mi panią gościć, Fräulein! – zaczął łamaną polszczyzną.

W przesadnej nucie uprzejmości dało się wyczuć nieskrywaną wrogość i bezwzględność.

Lara zadrżała. Wiedziała, do czego zdolny był ten niepozorny człowiek, mimo to zachowała zimną krew i dziarskim krokiem podeszła do samochodu. Miała skrępowane ręce, więc by wejść do środka, musiała się mocno pochylić. Gdy to zrobiła, zza jej dekoltu wysunął się gruby rzemień, a złota moneta zalśniła w blasku słońca.

Zaciekawiony Morel ujął krążek w dwa palce, oczy mu rozbłysły.

– Schön. Das Andenken aus China?15

– Ja – skłamała. – Ich habe dort ein paar Monate verbracht und an meiner Doktorarbeit gearbeitet.16

Morel uśmiechnął się ironicznie. Potem, jak gdyby nigdy nic, wsunął delikatnie wisiorek z powrotem za koszulkę Lary i usadowił wygodnie obok na tylnej kanapie.

– Das ist sehr interessant. – Rozłożył starannie zmurszałe kartki, które podał mu Franz. Uśmiech zniknął z jego twarzy. – Aber Nichts über das ich mich jetzt mit Ihnen unterhalten wollte.17

* * *

Na ścianie ceglanego budynku widniał namalowany ręcznie napis OCHRONA. Ze środka dochodziły stłumione głosy.

Franki zastukał mocno w drzwi, kręcąc z niedowierzaniem głową.

– Myślicie, że tak po prostu dadzą nam samochód?

Aleks wzruszył ramionami.

– Musimy spróbować.

Drzwi otworzyły się do środka. W progu, opierając się o futrynę, stał mężczyzna w średnim wieku. Miał na sobie majtki oraz biały, poplamiony podkoszulek, na nogach rozwiązane wojskowe buty, na biodrach luźno zawieszony, skórzany pas, na głowie czapkę z daszkiem z napisem SECURITY. Wisząca dolna warga i zapuchnięte, czerwone oczy wskazywały na stan alkoholowego upojenia. Ochroniarz ledwo trzymał się na nogach.

– Aaaaaaa – zaczął bełkotliwie, przyglądając się z uśmiechem Frankiemu. – Toooo tyyyy, Zbbbyyssziuuu? – Złapał grubasa za szyję i pocałował w policzek.

Franki odwrócił z obrzydzeniem głowę. Zapach wysypiska śmieci wydawał się słodką igraszką w porównaniu z kwaśnymi wyziewami wydobywającymi się z ust pijanego w sztok ochroniarza.

– Dooobszze, sze juszzz jessstesz… Maaszzz tu kluszzyki… – Czknął. – Skosz ssszybsiutko po flaszzeszzke… Bo juszzz nie maaa.

Mężczyzna wcisnął Frankiemu do ręki kluczyki od samochodu i klepnął protekcjonalnie kilka razy w policzek.

– Noooo! – wysapał i zataczając się, wrócił do środka.

1 Przesuń się, grubasie!

2 Jedź!

3 Siedźcie spokojnie i wykonujcie moje polecenia, a nikomu nic się nie stanie.

4 Wykurzcie ich stamtąd!

5 Nikogo tu nie ma!

6 Szukajcie ich! Przecież nie wyrosły im skrzydła…

7 Tam są! Franz! Heinrich! Szybko! Za nimi!

8 Odbierzcie im to! Na pewno mają to przy sobie! Na wszelki wypadek weźcie ze sobą dziewczynę! Pozostałych możecie zabić!

9 Szybciej!

10 Teraz mi nie uciekniesz, grubasie.

11 Nie mogłem się powstrzymać. Mam nadzieję, że grubas zesrał się w gacie.

12 Na pewno. Ale na razie koniec ze strzelaniem. Szef chce mieć dziewczynę żywą, więc lepiej nie ryzykujmy. Załatwimy ich bez użycia broni. W końcu to tylko starzec i dwóch Polaczków, z czego jeden to ślamazarny grubas.

13 Mam cię, grubasie.

14 Następnym razem nie spudłuję! I nie próbujcie nas ścigać, jeśli chcecie ją jeszcze zobaczyć żywą!

15 Ładna. Czyżby pamiątka z Chin?

16 Tak. Spędziłam tam kilka miesięcy, pracując nad doktoratem.

17 To bardzo ciekawe. Ale nie o tym chciałem teraz z panią porozmawiać.

POWIĄZANE WPISY