Home » HORT. Rozdział 1. Z rolnikami nie ma żartów

HORT. Rozdział 1. Z rolnikami nie ma żartów

by Przemek

Rozdział 1

KLUCZ

Niemcy, maj 2010 roku

Wszystko się zgadzało. Stara stajnia, wschodnia ściana, kamienna kolumna, dwie cegły. Aleks wydłubywał je z posadzki przy pomocy niewielkiego scyzoryka. Kucał przy kolumnie obrócony plecami do wejścia, przez które wpadały ostatnie tego dnia promienie słońca. Ubrany był w T-shirt, ciemną kurtkę w stylu vintage, dżinsy i sportowe buty. Miał trzydzieści pięć lat, był wysportowany i z całą pewnością należał do mężczyzn, za którymi oglądają się kobiety. Po prostu miał w sobie to coś.

Po kilku minutach intensywnego skrobania złożył scyzoryk i włożył do torby przewieszonej przez ramię. Potem pochylił się nad cegłami, przybliżając do nich dłonie. Adrenalina jak zwykle wywołała przyjemne łaskotanie w opuszkach palców. Uśmiechnął się, sięgając po cegły. Wyjął je powoli i położył obok kolumny. W skrytce leżała skrzynka. A raczej to, co z niej zostało.

Aleks usunął zbutwiałe szczątki, odsłaniając metalowe i nieco już zaśniedziałe pudełko. Otworzył je podekscytowany. Klucz był w środku. Wyciągnął go, obejrzał pobieżnie i schował do wewnętrznej kieszeni kurtki. Sięgał już po cegły, żeby zakryć dziurę, zastygł jednak w bezruchu, dostrzegając kątem oka cień, który niespodziewanie pojawił się po jego lewej stronie.

– Wer bist du?1 zachrypnięty, męski głos nie brzmiał przyjaźnie.

Aleks odwrócił się w stronę wejścia do stajni. Przez chwilę nie mógł uwierzyć własnym oczom. Wejście było bardzo duże, wręcz ogromne, mimo to stojącą w nim postać wypełniała sobą niemal całą wolną przestrzeń.

Wer bist du? – powtórzył kolos, nie ukrywając wzburzenia. – Und was machst du hier?2

– Ja… Ja tylko… Przepraszam… To znaczy… – wyjąkał zaskoczony Aleks.

Polnischer Dieb? – przerwał mu Niemiec. – Oh, du polnisches Schwein! Bereit! Ich gebe dir eine Lektion!3 zagrzmiał i rzucił się w jego kierunku.

Najpierw padł cios. Dosięgnął kości policzkowej, zmiękczając Aleksowi nogi. Potem potężne dłonie chwyciły go za kurtkę. Zamroczony poczuł jedynie, jak nogi tracą kontakt z podłożem. Zanim zdążył zrozumieć, co się dzieje, wyleciał z impetem ze stajni. Wyglądał jak klaun, którego wystrzeliwuje się w cyrku z armaty. Jego lot był równie groteskowy i niekontrolowany. Uderzył o ziemię dobre trzy metry za bramą, wzbijając w powietrze kłęby kurzu. Oszołomiony usiadł płasko na piaszczystym podłożu. Świat wokół wirował, a zbliżający się szybko olbrzym tańczył w rytm sobie tylko znanej piosenki.

– N-nie… Z-zczekaj… J-ja tylko… – zaczął Aleks, podnosząc w pokojowym geście obie ręce.

Trzeźwość umysłu i sprawność ruchową odzyskał na widok wideł, które wbiły się w ziemię między jego nogami. Zaledwie kilka centymetrów od drogocennej części męskiego ciała. Zagranie nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Olbrzym nie zamierzał pertraktować.

Aleks zgarnął garść piachu i w akcie rozpaczy cisnął w twarz atletycznego bauera. Oślepiony Niemiec cofnął się kilka kroków. Klął siarczyście, przecierając oczy. Aleks nie tracił czasu. Wiedział, że w walce z monstrum nie ma najmniejszych szans. Zerwał się na nogi i popędził w stronę pobliskiego lasu. Kilka sekund później rozwścieczony olbrzym rzucił się w pościg.

Niemiec był duży i ciężki. Nie poruszał się zbyt szybko, dzięki czemu dzielący ich dystans z każdym metrem nieznacznie się powiększał. Był jednak wytrwały i nie rezygnował, dlatego Aleks nie zwalniał, nie bacząc na zmęczenie ani gałęzie drzew. W pełnym impecie wbiegł w mały zagajnik, zapominając, że tuż za nim znajduje się skarpa opadająca stromo do niewielkiej rzeki. W ostatniej chwili zrozumiał swój błąd. Całą siłę włożył w wybicie i z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami i ustami skoczył. Niestety zbyt krótko. Dosięgnął jedynie płytkiego grzęzawiska po drugiej stronie rzeki, bezładnie w nie wpadając. W tym samym momencie powietrze przeciął świst i widły wbiły się w bagniste podłoże. Tuż obok jego prawego ucha.

Aleks uniósł umorusaną błotem twarz i przerażony spojrzał za siebie. Bauer schodził nieporadnie po przeciwległej skarpie, złorzecząc pod nosem.

– Przejście rzeki zajmie temu słoniowi przynajmniej kilka minut – pomyślał.

Skoczył na równe nogi i pognał w stronę znajdujących się nieopodal wysokich krzaków.

– Franki! – wrzasnął Aleks, zrywając się na równe nogi. – Franki!

Wbiegł w rosnące nieopodal chaszcze, torując sobie drogę rękoma

– Odpalaj krokodyla!

Tuż za krzakami przebiegała polna droga. Stał na niej stary, zielony volkswagen Transporter model T3. Przesuwane drzwi do części pasażerskiej były otwarte, tak jak okno od strony kierowcy. Z wnętrza dobiegała głośna muzyka. Kilkanaście metrów dalej, w wysokiej trawie, odwrócony tyłem do busa i nadbiegającego Aleksa, stał niewysoki, korpulentny mężczyzna, wsłuchując się z przymkniętymi oczami w solówkę Jimiego Hendrixa. Spod rozpiętej koszuli z krótkimi rękawami wystawał brzuch opięty białym T-shirtem z dużym logiem Star Wars na piersiach. Opuszczone do połowy pośladków spodenki typu bojówki i wyraz ulgi na twarzy wskazywały jednoznacznie na wykonywaną czynność. Franki uśmiechał się błogo pod nosem, nie słysząc rozpaczliwych krzyków przyjaciela.

Chwilę później Aleks przedarł się przez krzaki. Przekonany, że Franki czeka na niego w samochodzie, dobiegł do drzwi od strony pasażera, szarpnął gwałtownie za klamkę, wskoczył do środka i znieruchomiał. Kluczyk tkwił w stacyjce, ale fotel kierowcy był pusty. Kątem oka dostrzegł ruch. Krzaki, z których wybiegł, szeleściły złowrogo, uświadamiając mu, że nie docenił sprawności fizycznej olbrzyma. Rozejrzał się nerwowo, szukając Frankiego. Jego blady tyłek dostrzegł w trawie po drugiej stronie samochodu.

– Franki! Jedziemy! – ryknął.

Franki obrócił głowę, spoglądając w stronę busa.

– No przecież… – przerwał na widok olbrzyma, który wyłonił się z krzaków.

W innych okolicznościach Aleks zapewne wybuchnąłby śmiechem, ale tym razem widok Frankiego stojącego z rozdziawioną gębą i opuszczonymi do kolan spodenkami tylko nieznacznie poprawił mu humor. Lekko rozbawiony obrócił głowę. Widok szarżującego bauera na powrót zmroził mu krew w żyłach. Zerwał się z siedzenia, zwinnie przeskoczył nad drążkiem zmiany biegów i usiadł za kierownicą. Silnik zacharczał groźnie, gdy przekręcił kluczyk w stacyjce. Z rury wydechowej wydobyła się czarna chmura, a wraz z nią ogłuszający huk. Franki podskoczył, jak oparzony.

– Dawaj, Franki! Dawaj! – wrzasnął Aleks, oglądając się w stronę nadbiegającego kolosa.

Zaledwie jeden krok dzielił zadyszanego rolnika od busa. Sprzęgło, jedynka, gaz. Coś uderzyło w samochód w chwili, gdy Aleks puścił sprzęgło. Transporter ruszył gwałtownie, wznosząc za sobą tumany kurzu. Po kilku sekundach zwolnił, zrównując się z Frankim, który biegł nieporadnie przez łąkę, przytrzymując obiema rękoma spodenki.

– Wskakuj! – krzyknął przez otwarte okno.

Franki jęknął żałośnie, podbiegł do otwartych bocznych drzwi i z wyraźną niechęcią wykonał polecenie. Aleks zerknął w lusterko. Niemiec stał na drodze, mniej więcej trzydzieści metrów za nimi, krzycząc i wymachując groźnie pięścią.

– Miałeś siedzieć w wozie i czekać, do cholery! – rzucił oskarżycielskim tonem, wciskając do oporu pedał gazu.

Franki wgramolił się na przednie siedzenie pasażera, sapiąc i dysząc.

– Matka natura mnie wezwała – wymamrotał. – Miałem siurać na tapicerkę?

– Kiedy ty odcedzałeś grzecznie kartofelki, ja dostawałem wycisk od maniakalnego, DDR-owskiego oszczepnika! Jego prawy sierpowy prawie urwał mi głowę! – wycedził przez zęby Aleks.

Zapadła niezręczna cisza.

– Widziałeś go? Wyglądał jak starszy brat Goliata – dodał po chwili. – Zresztą nieważne. Najważniejsze, że to mam, Franki! Mam to! Było dokładnie w miejscu, które opisał dziadek. – Uśmiechnął się podekscytowany. – Rozumiesz, co to znaczy, Franki? To wszystko prawda! Wszystko!

Nagle zamilkł, a uśmiech zniknął z jego twarzy. Pociągnął kilka razy nosem, zerkając z niedowierzaniem na przyjaciela.

– Zlałeś się w gacie?

* * *

Dzień miał się ku końcowi. Kilkuosobowa grupa skautów odpoczywała na łące po całodniowej wędrówce, przyglądając się ze zdziwieniem volkswagenowi pędzącemu polną drogą w kierunku zachodzącego słońca. Siedzący w środku mężczyźni kłócili się zaciekle, nie zwracając uwagi na wpatrujących się w nich nastolatków, którzy nie spuścili oczu z zakurzonego busa nawet wówczas, gdy ten minął ich, pozostawiając za sobą chmurę unoszącego się w powietrzu pyłu.

Zdziwienia skautów nie wywołał ani obcy język dobiegający z wnętrza samochodu, ani ubłocona twarz kierowcy, ani nawet mokre spodenki łopoczące za oknem w ręku pasażera. Patrzyli jak zahipnotyzowani, na coś zupełnie innego. Na wbite w nadkole starego Transportera widły.

Czytaj dalej

1 Ktoś ty?

2 Kim jesteś? I co tutaj robisz?

3 Polski złodziej? Ach, ty polska świnio! Już ja ci dam nauczkę!

POWIĄZANE WPISY