Rozdział 12
PELIKAN
Zamek w Malborku, kilka godzin później
Dziedziniec zamkowy pękał w szwach.
Spora część turystów przyglądała się walce dwóch rycerzy – ubranego w krzyżackie szaty Wielkiego Mistrza Sibranda oraz rycerza Bolka herbu Dołęga. Pojedynek nie był wyłącznie pokazem. Był także formą wyzwania.
Do opartej o ścianę tarczy przyczepiono ogłoszenie. Z wykaligrafowanego średniowieczną czcionką tekstu wynikało, że śmiałek, który pokona w honorowej walce wybranego przez siebie rycerza, zdobędzie nieśmiertelną chwałę oraz mieszek monet o wartości pięciuset złotych.
Kwota robiła wrażenie, ale nie tak duże jak zakuci w zbroje giganci. Nikt nie kwapił się do podjęcia rękawicy. Rycerze sparowali więc ze sobą, uatrakcyjniając zwiedzającym pobyt w zamku.
Profesor, Aleks i Franki podeszli do usytuowanej centralnie studni, nie zwracając uwagi na pojedynek. Pelikan znajdował się w miejscu opisanym przez Aleksa. Mniej więcej sześć metrów nad ziemią, na szczycie stromego daszku osłaniającego cembrowinę. Piękny, z szeroko rozstawionymi skrzydłami, rozrywał dziobem pierś, karmiąc własną krwią wygłodniałe młode.
Franki rozejrzał się dookoła.
– Nie widać ani Morela, ani jego zbirów. Pewnie nie rozwiązali zagadki.
Profesor pokiwał głową, wpatrując się w pelikana.
– Co waszym zdaniem wskazuje?
Aleks przyjrzał się rzeźbie.
– Studnię lub gniazdo, na którym siedzi z pisklakami. Ewentualnie własną pierś.
– Tak – zgodził się profesor. – Dachówka wygląda na nową. Cokolwiek było ukryte we wnętrzu rzeźby, z pewnością zostało odnalezione przez robotników w trakcie remontu.
– Nie sprawdzimy ptaka?
– Sprawdzimy, ale dopiero wtedy, gdy nie znajdziemy niczego w studni. Trudno byłoby wdrapać się na rzeźbę, nie wzbudzając podejrzeń turystów i pracowników zamku. Przeszukanie studni wydaje się łatwiejszym zadaniem.
– Miało nie być studni – jęknął Franki.
– Nie becz – syknął Aleks, wchodząc pod zadaszenie.
Dostęp do wnętrza studni ograniczał drewniany płot ustawiony na kamiennym cokole. Zaporę można było obejść, wykorzystując stężenia drewnianej konstrukcji dachu oraz kolumny, na których się wspierał.
Aleks spojrzał na Frankiego, wyciągając przed siebie zaciśniętą pięść.
– Znowu? – wymamrotał grubas.
Tym razem szczęście mu sprzyjało. Przynajmniej częściowo. Na dany przez Aleksa sygnał obaj pokazali nożyce. Gra nie została rozstrzygnięta. Gdy zacisnęli ponownie pięści, szykując się do dogrywki, do ich uszu dobiegł znajomy głos.
– Herzlich Willkommen, Herr Professor.1
Morel stał metr za nimi. Uśmiechał się przyjaźnie.
– Muszę przyznać, że mnie pan rozczarował, Herr Professor – kontynuował łamaną polszczyzną. – Myślałem, że będzie pan tu na mnie czekał, tymczasem ja czekałem na pana. I to od ponad godziny. Chyba się pan starzeje.
Spojrzał pobłażliwie na młodych Polaków, wciąż zaciskających pięści.
– Chociaż biorąc pod uwagę pańskich pomocników…
– Nie wiedziałem, że znasz polski język – profesor wszedł Morelowi w słowo. – Gdzie jest Lara?
Morel podszedł do studni, zajrzał przez płotek do środka.
– Cóż… Przyznaję, że nabycie umiejętności posługiwania się tym plugawym językiem było hańbiącą koniecznością. To barbarzyński kraj, Herr Professor. Mało kto zna tu języki obce. – Obrócił się na pięcie, popatrzył profesorowi w oczy. – Co do pańskiej pięknej bratanicy, to proszę spojrzeć za siebie.
Profesor odwrócił się powoli. Lara stała kilka metrów dalej w towarzystwie zbirów Morela. Jeden przyciskał do jej pleców rękę, przez którą przewieszona była marynarka zakrywająca trzymany przez Niemca przedmiot. Niewątpliwie pistolet.
Morel przystanął obok profesora. Przez chwilę przyglądał się Larze.
– W żyłach pańskiej bratanicy płynie dobra, niemiecka krew – zaczął. – Nie zdołałem wydobyć z niej żadnych informacji. Szkoda, że podążyła w pańskie ślady i stanęła po niewłaściwej stronie.
Profesor zacisnął zęby.
– Czego chcesz?
Morel podszedł do studni.
– To chyba oczywiste, Herr Professor. Rozwiązanie zagadki nie zajęło mi wiele czasu. Tak samo jak podróż tutaj. Gdy zorientowałem się, że pana wyprzedziłem, chciałem wysłać moich ludzi na poszukiwania. Po chwili zdałem sobie sprawę, że nie ma sensu ryzykować. – Spojrzał na Aleksa i Frankiego. – Kto wie, jakie pułapki zastawili nasi wielcy rodacy na nieproszonych gości. Będzie lepiej, jak pańscy Polaczkowie wykonają czarną robotę.
Franki przestąpił nerwowo z nogi na nogę. Morel uśmiechnął się, przenosząc wzrok na profesora.
– A zatem, Herr Professor. Pan przyniesie mi tajemnicę, której strzeże pelikan, ja oddam panu w zamian bratanicę. Uczciwa wymiana, nieprawdaż?
Podszedł do von Soloberga.
– Będę tutaj czekał – ruchem głowy wskazał drzewo rosnące obok studni. – Proszę przynieść to, czego chcę, i nie robić głupstw – dodał twardym tonem. – Bo piękna Lara nie dożyje wieczoru.
Zrobił krok naprzód, przystanął, rozejrzał wokół.
– Cudowny zamek. Od razu widać, że wybudowali go Niemcy. – Uśmiechnął się. – Also… Auf Wiedersehen, Herr Professor.2 – rzucił przez ramię, potem ruszył sprężystym krokiem w kierunku swoich ludzi.
Profesor nie tracił czasu. Spojrzał po raz ostatni na Larę, uśmiechnął się, chcąc dodać jej otuchy, a gdy Morel odszedł wystarczająco daleko, odwrócił się w stronę Aleksa i Frankiego.
– Wygląda na to, że chodzi o studnię.
– Niby skąd Husky może to wiedzieć? – Franki nie ukrywał zdenerwowania.
Profesor wzruszył ramionami.
– To bez znaczenia. Być może dysponuje informacjami, których nie posiadamy.
Aleks poklepał przyjaciela po ramieniu.
– Daj spokój, Franki, i tak mieliśmy tam zejść. – Rozejrzał się dookoła. – Nie wiem tylko, jak to zrobimy. Wokół kręci się mnóstwo ludzi. Byłoby dobrze odciągnąć ich uwagę.
– Tym się nie martwcie. – Profesor zerknął kątem oka na walczących nieopodal rycerzy. – Zadbam o to.
– Ciemno, zimno i wilgotno – burknął pod nosem Franki. – Na pewno musimy włazić tam obaj?
Aleks przewrócił oczami.
– Pójdę pierwszy, jeśli się boisz.
– Nie boję się – żachnął się Franki. – Ale możesz iść pierwszy – dodał szybko.
W innych okolicznościach wymiana zdań między przyjaciółmi wprawiłaby profesora w dobry humor. W obecnej sytuacji nie było mu jednak do śmiechu. Nikomu nie było. Morel miał Larę w swoich rękach, a plan wyrwania dziewczyny z opresji nie nabrał nawet ramowego kształtu. Mówiąc krótko, stali pod ścianą. Musieli wypełnić zadanie, mając wątpliwą nadzieję, że Husky dotrzyma słowa.
Profesor spojrzał na Frankiego.
– Obaj będziecie mieli większe szanse na odnalezienie tego, czego strzeże pelikan. – Chwycił grubasa po ojcowsku za barki. – Dasz radę, Franciszku. Od tego zależy życie Lary.
Franki pokiwał głową.
– Czego mamy szukać?
– Wszystkiego, co kojarzy się z projektem Hort lub nazistami. Tajnych wejść, symboli i temu podobnych. Wiecie już wystarczająco dużo, by nie pominąć żadnej wskazówki.
– A co z panem?
Profesor uśmiechnął się, wskazując pojedynkujących się rycerzy.
– Postaram się wywołać małe zamieszanie.
– Chce się pan z nimi zmierzyć? Jest pan tego pewien? – Aleks przyjrzał się zakutym w zbroje olbrzymom. – Nie wyglądają na mikrusów, a pan, z całym szacunkiem, nie jest pierwszej młodości.
– O mnie się nie martwcie. – Von Soloberg machnął lekceważąco ręką. – Wasze zadanie jest ważniejsze. Po prostu poczekajcie na odpowiedni moment i zaczynajcie. Powodzenia. – Ruszył w stronę rycerzy, zostawiając Frankiego i Aleksa pod dachem studni. – Mam nadzieję, że nie wyszedłem z wprawy – mruknął pod nosem.
Obaj patrzyli jak profesor podchodzi do gapiów obserwujących rycerzy, staje wśród nich, przez krótką chwilę obserwuje walczących kolosów, po czym występuje przed tłum.
– Uwaga! – tubalny głos profesora rozniósł się po dziedzińcu. – Stawiam tysiąc euro, że ich pokonam w walce na miecze! I to obu naraz!
Franki rozdziawił usta. Obaj rycerze, mimo że zakuci od stup po głowy w żelazo, wydawali się nie mniej zaskoczeni. Zanim zdążyli powiedzieć choćby słowo, stojący wokół tłum powiększył się znacznie, a najodważniejsi spośród turystów sięgnęli po portfele. To samo zrobił Bolko, który pierwszy otrząsnął się ze zdumienia i z radością przyjął wyzwanie.
– Oszalał – jęknął Franki.
– Nie jest dzieckiem. Wie co robi.
Aleks rozejrzał się dookoła. Wszyscy ludzie znajdujący się na dziedzińcu, także Morel i jego psy, patrzyli, jak profesor zakłada zbroję przygotowaną zawczasu dla śmiałków gotowych stoczyć pojedynek z wybranym przez siebie rycerzem.
– Teraz, Franki.
Aleks wszedł na kamienny cokół, chwycił obiema rękoma zamontowaną wysoko belkę i z jej pomocą przeskoczył nad drewnianym płotkiem.
Franki chrząknął. Akrobatyczne popisy nie były jego mocną stroną. Grubas rozejrzał się pospiesznie, szukając innego sposobu na pokonanie przeszkody. Wewnętrzna konstrukcja podtrzymująca drewniany kołowrót wydawała się bardziej przyjazna niż belka. Wdrapał się na nią niezdarnie i sapiąc głośno przeszedł przez płotek, prawie go przewracając.
Aleks pokręcił z niedowierzaniem głową. Na szczęście nikt niczego nie zauważył. Uwaga wszystkich była skupiona na rozpoczynającej się kilkanaście metrów dalej walce.
Metaliczny odgłos uderzających o siebie mieczy ćwiczebnych wypełnił dziedziniec, gdy profesor sparował pierwsze cięcie wyprowadzone przez Bolka. Nie było sensu dłużej czekać. Franki spojrzał do wnętrza studni. Z środka wyzierała czarna otchłań i nieprzyjemny chłód.
– Ty pierwszy – powiedział, zerkając nieśmiało na przyjaciela.
Młody Paprocki wyciągnął z kieszeni małą latarkę, którą dostał od przyjaciela w sercu orła, zapalił, wszedł do studni i rozpierając się rękoma i nogami, zaczął schodzić w dół. Franki ruszył za nim.
Wyłożone kamiennymi blokami i cegłami ściany były śliskie i porośnięte glonami. Dotarcie do poziomu lustra wody zajęło kilka, długich minut.
– Znalazłeś coś? – wysapał Aleks, zatrzymując się nad wodą.
– Nic poza pająkami – wydyszał Franki.
Aleks popatrzył w dół.
– Może pod wo… – nie zdążył dokończyć, gdy spod nogi Frankiego wyleciał kamień.
Grubas zachwiał się, nie utrzymał równowagi, z impetem spadł na Aleksa i razem z nim wpadł do wody. Była lodowata i przejrzysta.
Pierwszy wynurzył się Franki. Łapiąc łapczywie powietrze i wierzgając nogami nie zauważył, że zepchnął Aleksa głęboko pod wodę. Na szczęście młody Paprocki zachował zimną krew. Obrócił się spokojnie wokół własnej osi, dziękując Bogu, że latarka okazała się wodoszczelna, minął miotającego się wściekle przyjaciela i wynurzył obok.
– Chyba coś tam jest – powiedział, chwytając się ściany. – Jakiś metr, może półtora pod wodą.
Nie czekając na reakcję Frankiego, zaczerpnął tchu i ponownie zanurkował w zimnej wodzie. Szybko odnalazł fragment ściany, który zwrócił jego uwagę. Bez maski do nurkowania nie widział zbyt dobrze, ale jednego symbolu nie dało się pomylić z niczym innym nawet w tych warunkach. Na wmurowanym między cegłami płaskim kamieniu była wyrzeźbiona swastyka, a tuż nad nią coś na kształt ptaka. Wynurzył się podekscytowany.
– Znaleźliśmy, Franki. Jest tuż pod nami.
– Tak? – zdziwił się grubas, dygocząc z zimna.
– Wejście jest zamurowane. Musimy je rozbić.
– Czym? Latarkami?
Aleks parsknął. Franki był blady, zziębnięty i przerażony, ale na szczęście nie opuszczało go poczucie humoru.
– Mam nadzieję, że znajdę coś lepszego – odpowiedział i zniknął pod wodą.
Dno studni znajdowało się zaledwie trzy metry niżej. Leżał tam stary garnek, dziurawe wiadro, trochę monet wrzuconych przez turystów, kilka dużych kamieni. Aleks chwycił dwa największe, odbił się mocno od dna i po chwili pojawił na powierzchni.
– Spróbujmy tym. – Wręczył przyjacielowi kamień. – Nie ma tam zbyt wiele miejsca. – Złapał oddech. – Musimy nurkować na zmianę, żeby sobie nie przeszkadzać. Jeden będzie oświetlał z góry wejście, drugi zajmie się wybijaniem przejścia. Jasne?
Franki kiwnął głową.
– To do dzieła. Ja pierwszy.
Po zaledwie dwóch zmianach zaprawa pękła, cegły wybrzuszyły się na zewnątrz, a kamień, na którym wyrzeźbiono symbole, wpadł do znajdującego się za otworem zatopionego korytarza. Aleks wypuścił kamień z rąk i kilkoma kopniakami zrzucił naruszone cegły, poszerzając wejście. Potem się wynurzył, bez słowa wyjaśnienia wyciągnął latarkę z ręki Frankiego, zaczerpnął tchu, zanurkował i po kilkudziesięciu sekundach ponownie pojawił obok przyjaciela.
– Za wejściem jest tunel wznoszący się lekko ku górze – powiedział szybko. – Zatopiona część nie jest długa. Z otworu widać mieniące się kilka metrów dalej lustro wody. Płyniesz pierwszy, czy za mną?
– Za tobą.
Zanurkowali jeden po drugim.
Aleks przepłynął sprawnie przez odkryte wejście, wpłynął w wąski tunel i odpychając się rękoma od ścian, pokonał zatopiony fragment. Franki ruszył jego śladem. Był gorszym pływakiem, ale zdopingowany przez strach wywołany klaustrofobicznym korytarzem i wszechobecną ciemnością, zdołał dotrzymać przyjacielowi kroku.
Resztę drogi przebyli na czworakach.
Wybetonowane pomieszczenie, do którego weszli po kilku minutach przez otwarty na oścież właz było bardzo małe. Miało zaledwie półtora metra wysokości, mniej więcej tyle samo szerokości i niewiele ponad dwa metry długości. W ścianę znajdującą się naprzeciwko wyjścia z tunelu wmurowany był niewielkich rozmiarów sejf. Tuż nad nim umieszczono pozbawiony uchwytów właz. Uwagę zwracały liczne otwory o dużej średnicy rozmieszczone symetrycznie na wszystkich ścianach.
Przyjaciele zbliżyli się do sejfu, spojrzeli na drzwiczki. Nie było tam dziurki na klucz, jedynie uchwyt podobny do klamki i pokrętło zamka, wokół którego rozmieszczono cyfry od zera do dziewięciu.
– Kolejna skrytka Hartmanna? – zapytał Franki.
Aleks pokręcił głową.
– Raczej zwykły sejf.
– Skoro tak – wymamrotał Franki, chwytając za uchwyt drzwiczek.
– Nie! – krzyknął Aleks.
Niestety za późno. Franki nacisnął klamkę i mocno pociągnął, ale drzwiczki nie drgnęły. Zamek był zamknięty.
– No co? – zapytał zdziwiony. – Mówiłeś, że to zwykły sejf. Chciałem sprawdzić, czy nie jest otwarty.
– Nie słyszałeś, co mówił Morel? Tu mogą być pułapki. Musimy być ostrożni.
– Daj spokój, Aleks. Przecież nic się nie dzieje. Poza tym… – Franki przerwał.
Coś usłyszał. Jakby bulgotanie w rurach.
Obrócił powoli głowę, wytężając słuch. To, co wydarzyło się potem, zmroziło mu krew w żyłach.
Żelazny właz, przez który dostali się do środka, opadł z hukiem, zamykając wyjście. Sekundę później z otworów w ścianach trysnęła woda, zalewając szybko pomieszczenie.
Aleks doskoczył do włazu i kilkakrotnie szarpnął za żelazny uchwyt. Bezskutecznie. Franki jęknął, patrząc na podnoszący się błyskawicznie poziom wody.
– Sejf! – wrzasnął Aleks, przekrzykując szum tłoczonej pod ciśnieniem wody. – To nasza jedyna szansa!
Chwycił Frankiego za koszulę i na wpół płynąc, na wpół brnąc przez wzburzoną wodę, przedostał się do ściany z sejfem.
– Być może jeden z włazów otworzy się razem z sejfem!
Obaj spojrzeli na metalowe pokrętło zamka. Na środku znajdował się mały grawerunek.
– To chyba jakiś ptak! – krzyknął Aleks. – Prawie bez skrzydeł, ale ptak!
Franki otworzył szeroko oczy.
– Pelikan! To na pewno symbol pelikana! – ryknął. – Ile było w gnieździe tych cholernych ptaszków?!
– Nie jestem pewien! Zdaje się, że cztery! Jeden duży i trzy pisklaki!
Franki chwycił za pokrętło, nie zastanawiając się nad trafnością rozumowania. Chciał ustawić czwórkę, ale zamek ani drgnął. Spróbował ponowie i ponownie nie osiągnął efektu. Tymczasem wody przybywało. Pomieszczenie było zalane już w trzech czwartych. Czas dosłownie przeciekał im przez palce.
– Co jest?! – wrzasnął zdenerwowany Aleks.
– Zacięło się!
– Co się zacięło?! Pokaż!
Odepchnął Frankiego na bok, chwycił za pokrętło, szarpnął kilka razy. Na próżno.
– Może trzeba coś nacisnąć?! – krzyknął Franki, przyklejając głowę do sufitu.
Woda sięgała do szyi.
Aleks nabrał powietrza w płuca, zanurkował i ponownie złapał za pokrętło. Najpierw próbował wciskać i jednocześnie kręcić, potem kręcić i wyciągać. Na koniec przyłożył kciuk do wizerunku ptaka i nacisnął. Pokrętło ustąpiło. Niestety mechanizm obracał się powoli. Aleks potrzebował więcej czasu niż przypuszczał, żeby ustawić pokrętło na czwórce. Gdy w końcu mu się udało, szarpnął za uchwyt drzwiczek. Jeden raz, drugi, trzeci. Potem się wynurzył. Między lustrem wody, a sufitem zostało nie więcej jak dwadzieścia centymetrów. Mieli pół minuty.
– To nie cztery! – wrzasnął do Frankiego. – Sejf się nie otwiera!
– Wypróbuj pozostałe kombinacje! To tylko dziesięć cyfr!
– Nie zdążę! Pokrętło ledwo się obraca!
Franki spojrzał z niedowierzaniem na przyjaciela. Woda sięgała ponad brodę. Zamknął oczy, przygryzając górną wargę. Aleks nie miał pewności, czy Franki szykuje się na najgorsze, czy wytęża umysł, szukając desperacko rozwiązania.
– Ale z nas głupcy! – krzyknął po chwili grubas. – Mówiłeś, że ptak na grawerunku prawie nie ma skrzydeł! Chodzi o pisklęta! Ustaw na trójkę! Na… trój… kę…
Woda zalała Frankiemu usta. Mógł jeszcze oddychać przez nos, ale nie był w stanie nic więcej powiedzieć. Wyciągnął jedynie rękę, pokazując przyjacielowi trzy palce.
Aleks kiwnął głową, nabrał powietrza w płuca, zanurkował. Franki musiał zrobić to samo kilka sekund później. Stał obok przyjaciela z nadętymi policzkami, wytrzeszczonymi ze strachu oczami i unoszącymi się groteskowo nad głową włosami.
Ustawienie pokrętła wydawało się trwać wieczność. Gdy znalazło się w odpowiedniej pozycji, Aleks złapał za uchwyt drzwiczek, nacisnął i mocno pociągnął.
Sejf otworzył się zdumiewająco lekko, pompy tłoczące wodę przestały działać, masywne wieko włazu umieszczonego w suficie opadło ze zgrzytem, odsłaniając wejście do tunelu. Zrobiło się cicho.
Aleks zajrzał do sejfu. W środku leżał niewielka, metalowa kaseta. Wyciągnął ją i wynurzył pod otwartym włazem. Poczekał, aż Franki wgramoli się do tunelu, podał przyjacielowi kasetę, złapał obiema rękoma za uchwyty osadzone nad wejściem, wśliznął do środka.
Obaj leżeli przez chwilę w wąskim korytarzu, wyczerpani i szczęśliwi. Śmiali się głośno. Jakimś cudem fortuna wciąż im sprzyjała.
Franki usiadł pierwszy. Wziął do ręki kasetę.
– Otwieramy?
Aleks oparł się o ścianę.
– Jasne.
Grubas otworzył zatrzaski i ostrożnie uchylił metalowe wieko. Wnętrze było suche. Woda nie dostała się do kasety dzięki nadbutwiałej uszczelce. W środku leżała pożółkła mapa, Mauser C96 z okładziną z kości słoniowej oraz dwa pełne magazynki. Franki podał broń Aleksowi, rozłożył mapę i zaczął się jej przyglądać w świetle latarki. Woda kapała mu z nosa.
– Zdaje się, że znaleźliśmy miejsce ukrycia skarbu – powiedział cicho, wpatrując się w zaznaczony na mapie czerwony punkt opisany krótkim słowem Hort.
* * *
Ruch w zamkowej restauracji był większy niż zwykle.
Pani Krysia wymknęła się z kuchni do kantorku, zamknęła drzwi, usiadła wygodnie na taborecie. Z ulgą wyszła na przerwę.
Miała w torbie kanapkę, ale zamiast niej wyciągnęła skręta znalezionego rano w plecaku szesnastoletniej córki. Przeciągnęła zapałkę po drasce, ostrożnie się zaciągnęła. Nie chciała szarżować. Ostatni raz paliła trawę ponad dziesięć lat temu. Miała zamiar się delektować.
Wypuściła dym z płuc, przymknęła oczy, ponownie się zaciągnęła. Gdy oparła plecy o ścianę, czekając na falę przyjemnego odprężenia, pomieszczenie wypełnił głośny zgrzyt. Chwilę później ze ściany naprzeciwko odpadł tynk, odsłaniając wejście do tunelu.
Ze środka wypełzło dwóch przemoczonych do suchej nitki mężczyzn. Na czworakach. Przystojny blondyn poprawił spodnie, wybełkotał coś na temat sprawdzania stanu technicznego rur kanalizacyjnych i dziarskim krokiem wyszedł z kantorka, ciągnąc za sobą tęższego kolegę, który zdążył się jedynie głupkowato uśmiechnąć i ukłonić.
Pani Krysia popatrzyła na mokre ślady zostawione przez mężczyzn i tlącego się wciąż skręta, obiecując sobie w duchu, że nigdy więcej nie zapali.
Czytaj dalej
1 Witam serdecznie, panie profesorze.
2 A zatem… Do zobaczenia, panie profesorze.