Home » HORT. Rozdział 7. Mechaniczny potwór

HORT. Rozdział 7. Mechaniczny potwór

by Przemek

Rozdział 7

SERCE

Wrocław, tego samego dnia

Późnym wieczorem zielony volkswagen Transporter zaparkował w centrum Sępolna. Tuż przed ewangelicko-augsburskim kościołem im. króla Gustawa Adolfa.

Ciężkie, ciemne chmury wisiały nad osiedlem. Panujący mrok rozjaśniały stare uliczne lampy, rzucając blade światło na chodniki.

Ulice siały pustką. Pojedyncze osoby spieszyły do swoich domów, spoglądając z przestrachem na czarne niebo.

Gdy Franki wyciągnął kluczyk ze stacyjki, pierwsze krople deszczu zabębniły o szyby samochodu.

– Zaraz lunie – zauważył Aleks. – Chodźmy, szkoda czasu. – Szarpnął za drzwi od strony pasażera, wyskoczył z busa i niemal wpadł pod koła zielono-bordowego motocykla.

Zaskoczony motocyklista odbił w ostatniej chwili, musnął Aleksa prawą manetką, dodał gazu i pomknął przed siebie, skręcając po kilkudziesięciu metrach w boczną uliczkę.

– Wariat – wydusił z siebie Aleks.

– Sam jesteś sobie winien – powiedział Franki, rozkładając flegmatycznie mały parasol. – Nawet nie popatrzyłeś, czy coś jedzie. Powinieneś się cieszyć, że facet ma dobry refleks.

Profesor i Lara podeszli do dwójki przyjaciół.

– Wszystko w porządku? – zapytał profesor.

– Tak, nic się nie stało. Chodźmy.

Podeszli szybkim krokiem do wznoszącego się kilkanaście metrów dalej kościoła.

Zbudowany w stylu modernistycznym z czerwonej cegły klinkierowej w niczym nie przypominał gotyckich świątyń, które turyści odwiedzali tłumnie na Ostrowie Tumskim. Był symetryczny, miał płaski dach i długie, prostokątne okna. Wyglądał jak dwa połączone ze sobą sześciany, z których pierwszy, masywny pełnił rolę głównego budynku, a drugi, smukły rolę wieży. Do wnętrza prowadziło troje drzwi umieszczonych jedne obok drugich pod betonowym zadaszeniem. 

– Myślicie, że mechanizm serca nadal tam jest? – zapytał profesor, wpatrując się w miejsce na ścianie wieży, w którym pozostał jedynie ślad po zamontowanej niegdyś tarczy zegara.

Aleks nacisnął klamkę pierwszych drzwi. Były zamknięte.

– Najpierw pomyślmy, jak dostać się do środka – zauważył.

– Chodźmy do pastora i pod jakimś pretekstem poprośmy o klucze – zaproponował Franki.

Aleks westchnął z dezaprobatą.

– Tak? I co mu powiesz? Że jesteś zegarmistrzem-entuzjastą i o dziesiątej w nocy chcesz wejść na wieżę, żeby obejrzeć zegar, którego być może w ogóle tam nie ma?

Franki nastroszył się jak kogut.

– Skoro taki z ciebie mądrala, to może weźmiesz rozbieg i staranujesz drzwi swoim pustym łbem? – zripostował. – Bo do niczego innego się raczej nie nadaje.

– Przestańcie! – syknęła Lara. – Zachowujecie się jak dzieci.

Stanęła naprzeciwko wejścia, przyglądając się małym, kwadratowym oknom znajdującym się niespełna metr nad daszkiem.

– Patrzcie – wskazała miejsce palcem. – Drugie okno od lewej jest otwarte. Wystarczy, że jeden z was się tam wespnie, wejdzie do środka i spróbuje otworzyć drzwi od wewnątrz.

Aleks spojrzał we wskazanym kierunku. Jedno z okien faktycznie wyglądało na uchylone.

– Dobry pomysł. – Obrócił się w stronę Frankiego z wyciągnięta przed siebie pięścią. – Gramy.

Franki otworzył szeroko oczy.

– Czekaj – wycedził cicho przez zęby, podchodząc do przyjaciela. – Dobrze wiesz, że nie dam rady – wyszeptał.

– Może wygrasz.

– A jak przegram? Chcesz zrobić ze mnie pośmiewisko? Taki z ciebie przyjaciel?

Aleks zerknął na Larę. Przyglądała się im w milczeniu, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi. Spojrzał też na profesora, który schronił się przed deszczem pod daszkiem, a na końcu na przerażonego wizją potencjalnej wspinaczki Frankiego.

– Dobra – powiedział pojednawczo. – Ale następnym razem twoja kolej.

Podszedł do betonowego zadaszenia, stanął pod nim tyłem do drzwi wejściowych, lekko przykucnął, obie ręce zgiął nieznacznie w łokciach i mocno wyskoczył do góry, chwytając za betonową krawędź dachu. Szybko poprawił uchwyt, przyciągnął kolana do piersi i podciągając się na rękach, jednym, płynnym ruchem przerzucił nad daszek najpierw nogi, a zaraz za nimi całe ciało. I wylądował miękko na kolanach.

Profesor zagwizdał cicho z uznaniem, Lara dodała kolejny plus do listy zalet przystojnego Polaka, Franki zrobił zakłopotaną minę, składając parasol.

Tymczasem Aleks podszedł do uchylonego okienka, otworzył je na oścież i bez trudu wśliznął się do środka. Po chwili z wnętrza kościoła dobiegł huk i syk bólu. Najwidoczniej coś twardego stanęło mu na drodze.

Franki uśmiechnął się z przekąsem, opierając o środkowe drzwi, które niemal natychmiast ustąpiły pod jego ciężarem.

– Łaaaajjj… – krzyknął, wpadając bezwładnie do środka.

Profesor spojrzał zdumiony na Larę.

– Nikt nie sprawdził tych drzwi? – zapytał.

Lara wzruszyła ramionami i razem z profesorem weszła do środka. Franki zdążył już wstać z posadzki. Otrzepywał spodnie z kurzu, złorzecząc cicho pod nosem. Po chwili z ciemności wyłonił się także masujący czoło Aleks.

– Jak? – wyjąkał zaskoczony, wpatrując się w otwarte na oścież drzwi.

– Franki się o nie oparł – odpowiedział profesor, z trudem powstrzymując śmiech.

Patrząc na guza, który zaczął rosnąć na czole Aleksa, Lara wyciągnęła z plecaczka butelkę chłodnej wody.

– Przyłóż – powiedziała.

Nie oponował. Upił łyk wody, potem przyłożył butelkę do głowy. Przyjemny chłód przyniósł ulgę. Aleks przymknął oczy, wsłuchując się w dochodzące przez otwarte drzwi odgłosy nasilającego się deszczu. Nagle rozbłysk rozświetlił wnętrze kościoła, a następujący po nim grzmot zatrząsł murami z klinkieru. Na zewnątrz rozszalała się burza.

– Pogoda nam sprzyja – powiedział profesor, zamykając drzwi. – Poszukajmy wejścia na wieżę.

Franki wyciągnął z bocznej kieszeni bojówek dwie, małe latarki. Jedną podał Aleksowi.

– Podzielmy się – zaproponował profesor, zwracając się do Lary i Aleksa. – Ja i Franciszek sprawdzimy lewą stronę, wy prawą.

Franki zapalił latarkę i w towarzystwie profesora ruszył w głąb kościoła. Aleks zdążył jedynie oddać Larze butelkę z wodą, gdy do ich uszu doszedł przytłumiony głos Frankiego.

– Znaleźliśmy. Chodźcie.

Razem z profesorem stali u podnóża starych, drewnianych schodów, które wznosiły się stromo do góry. Franki oświetlał nadwątlone zębem czasu stopnice i poręcze, nie spiesząc się zbytnio z wejściem na górę.

– Wyglądają, jakby się miały zawalić – wycedził przez zęby.

– Ech, faceci… – mruknęła Lara, wyszarpnęła latarkę z ręki Aleksa i nim ktokolwiek zdążył zareagować, wskoczyła na schody.

Drewno nawet nie zaskrzypiało. Najwyraźniej wytrzymałość starej dębiny nie szła w parze z wyglądem.

Profesor uśmiechnął się, spojrzał na Aleksa i Frankiego i ruszył śladem bratanicy. Zakłopotani przyjaciele poszli za nim.

Schody pokrywała gruba warstwa kurzu i pajęczyny, jakby od wielu lat nikt nie wchodził na wieżę. Nie licząc kilku opartych o ścianę desek i jednego dziurawego wiadra, trzy pierwsze kondygnacje były puste. 

– Poziom zegara – wyszeptała podnieconym głosem Lara, wpatrując się w ciemny otwór ziejący w drewnianym suficie. – Wóz, albo przewóz – dodała, pokonując ostatnie stopnie.

Po chwili promienie latarek rozświetliły wnętrze pomieszczenia, skupiając uwagę czterech osób na jego centralnym punkcie. Stało tam metalowe podwyższenie, na którym zamontowano olbrzymich rozmiarów mechanizm. W rozbłyskach błyskawic składający się z dźwigni, zębatek i przekładni potwór wyglądał groźnie i tajemniczo. Wszystkie elementy były zardzewiałe i zakurzone, mimo to sprawiały wrażenie sprawnych. W górnej części mechanizmu znajdowała się niewielka głowica. Każda ze ścian była z nią połączona za pośrednictwem długiego pręta. Wydawało się oczywiste, że w czasach swojej świetności zegar miał cztery tarcze, po jednej z każdej strony wieży.

Profesor zatarł ręce.

– Do roboty! – zakomenderował, wyrywając pozostałych z letargu. – Gdzieś tu musi być ukryty zamek z otworem na klucz gwiaździsty. Laro, sprawdź z Aleksem ściany. Ja i Franciszek zajmiemy się mechanizmem.

Lara odwróciła się w stronę klinkierowych cegieł, kierując na nie światło latarki. Coś wisiało w rogu. Podeszła bliżej, żeby się przyjrzeć, ale latarka zamigotała i zgasła. Wstrząsnęła nią kilka razy. Bezskutecznie.

– Pokaż – powiedział Aleks.

– Poradzę sobie.

Namacała lewą ręką ścianę i stuknęła w nią delikatnie latarką, osiągając pożądany efekt. Żarówka rozbłysła. W tym samym momencie kolejny piorun przeciął nocne niebo, wypełniając wnętrze wieży bladym światłem. Lara ujrzała przerażający pysk zawieszonego w rogu gargulca. Krzyknęła przestraszona. Cofnęła się też kilka kroków, wpadając w ramiona Aleksa.

– Nie bój się – wyszeptał nonszalancko. – Przy mnie jesteś bezpieczna.

Odepchnęła go z całej siły, ukrywając zmieszanie. Aleks wpadł na mechanizm zegara, uderzając o wystający przedmiot.

– Co cię ugryzło? – syknął z bólu, rozmasowując plecy.

– To nie czas ani miejsce na przytulanki, szanowny panie – odpowiedziała zimno Lara, wracając do przeszukiwania ściany.

Aleks prychnął, potem odwrócił się w stronę mechanizmu.

– Co to za cholerstwo? – wyszeptał, wymacując przedmiot, który przed momentem wbił mu się w kręgosłup. – Paniusiu, możesz poświecić?

Zaniepokojony odgłosami dochodzącymi z drugiej strony mechanizmu profesor podniósł głowę.

– Co oni tam wyprawiają?

Franki wzruszył ramionami.

– Macie coś?! – zawołał.

– Nic a nic – odpowiedziała Lara, podchodząc do Aleksa.

Trzymał dłonie na zegarze niewiele większym od pięści służącym do kontrolowania i nastawiania godziny. Jego tarcza, przymocowana do mosiężnego korpusu, wystawała kilka centymetrów poza stalowe ramy mechanizmu. Wydawało się, że na resztkach białej emalii znajduje się niewielki napis. Aleks przetarł kurz, odsłaniając wyblakłe litery.

– H… A… R… Hartmann! – krzyknął podekscytowany. – Znaleźliśmy!

Profesor zjawił się natychmiast, ciągnąc ze sobą Frankiego, który ledwo dotrzymywał mu kroku. Wziął do ręki latarkę i zaczął oglądać mały zegar. Zapadła przerywana odgłosami burzy cisza.

Lara, Aleks i Franki spoglądali na siebie podekscytowani. Po kilku minutach dokładnych oględzin profesor chwycił za brzegi zegarowej tarczy, delikatnie pociągnął i w kłębach kurzu ściągnął z mosiężnego korpusu. Pod spodem znajdował się otwór o dziwnym kształcie. Zamek gwiaździsty Hartmanna. Okalał go zaśniedziały pierścień, na którym wyryto dobrze widoczny napis. Litery rozmieszczone były dokładnie nad ramionami gwiazdy.

– N… H… T… A… N… R… A… M… – odczytała Lara.

– Anagram słowa Hartmann – zauważył Aleks.

Franki pokiwał głową.

– Co teraz? – zapytał niepewnym głosem.

Profesor uśmiechnął się blado.

– Teraz, drogi Franciszku, czeka nas najtrudniejsze zadanie. Musimy wybrać jedną z liter, według której ustawimy klucz w zamku.

– W takich sytuacjach sprawdzają się zazwyczaj najprostsze rozwiązania – powiedziała Lara, spoglądając na zamek. – Postawiłabym na literę H, czyli pierwszą literę kryptonimu, który znany był zaledwie garstce ludzi.

– Jestem tego samego zdania – przytaknął profesor. – To chyba jedyne rozsądne rozwiązanie. Jakieś inne pomysły, panowie?

Aleks rozłożył ręce.

– Pan jest ekspertem, profesorze. W tej kwestii zdajemy się na pańską wiedzę i doświadczenie.

Odwrócił się w stronę Frankiego, złapał go za prawą rękę i wcisnął do dłoni klucz gwiaździsty.

– Ty otwierasz.

– Może jednak zagramy? – zapytał drżącym głosem Franki, wyciągając przed siebie nieśmiało zaciśniętą pięść.

Aleks spojrzał wymownie na przyjaciela.

– Zdaje się, że ustaliliśmy coś przed wejściem do kościoła.

Franki stęknął. Potem podszedł do zamka, włożył ostrożnie klucz do dziurki, dopasowując ramię oznaczone literą H do ramienia otworu oznaczonego tą samą literą i zastygł. Pozostali zrobili kilka kroków w tył, oddalając się instynktownie od potencjalnego zagrożenia.

– A jeśli się pomyliliście? Jeśli to nie ta litera? – zapytał nerwowo Franki, nie odrywając oczu od zamka. – Co się stanie? Rozerwie mnie na kawałki?

– Teoretycznie powinien uruchomić się mechanizm samozniszczenia. – Głos profesora był pewny i spokojny. – Liczę jednak na to, że nie popełniliśmy błędu i nikomu nic się nie stanie. Poza tym mechanizm został uzbrojony ponad sześćdziesiąt lat temu. Jest mało prawdopodobne, żeby po tak długim czasie zadziałał. Zapalniki z pewnością się rozpadły.

– Nie histeryzuj, stary. Profesor i Lara znają się na rzeczy. To na pewno właściwa litera. – Aleks starał się pocieszyć przyjaciela. – Przekręcaj.

Franki oddychał ciężko, duże krople potu pojawiły się na jego czole. Odwrócił głowę, zagryzając zęby i zaciskając powieki. Spodziewał się najgorszego.

– Niech to szlag – wysapał i przekręcił klucz.

Coś stuknęło wewnątrz mechanizmu zegara, drewniana podłoga zadrżała. Sekundę później kolejna błyskawica rozświetliła pomieszczenie, z sufitu posypał się kurz, a mechanizm ożył. Jak potwór doktora Frankensteina. Nieznana siła wprawiła w ruch olbrzymie zębatki, tryby i przekładnie, wypełniając wnętrze wieży nieznośnym zgrzytem.

– Zaraz wybuchnie! – krzyknął przerażony Franki, rzucając się na podłogę.

W tym samym momencie wszystko ucichło. Mechaniczny potwór zamarł.

Franki wstał, otrzepał spodnie i razem z pozostałymi podszedł ostrożnie do serca zegara. Mosiężny korpus, w którym nadal tkwił klucz, wysunął się o dobre pół metra, odsłaniając schowek. W środku leżała złota moneta z wybitym pośrodku kwadratowym otworem oraz złożona, pożółkła kartka papieru.

Aleks wyciągnął ostrożnie oba przedmioty i podał je profesorowi. Ten zerknął na monetę.

– Podobna do chińskiej – powiedział do bratanicy. – Rzuć okiem.

Lara obejrzała dokładnie awers i rewers.

– Wygląda jak… – wyszeptała zaskoczona. – Nie… Niemożliwe.

Nikt nie zwrócił uwagi na jej słowa. Profesor przykucnął i rozłożył na podłodze kartkę, która rozpadła się na zgięciach na kilka części. Oświetlił ją latarką i przebiegł oczami po napisanym odręcznie tekście.

– Kolejna wskazówka – mruknął, podnosząc głowę.

– Znowu zagadka? – wymamrotał z niezadowoleniem Franki.

Profesor nie zareagował. Pochylił się ponownie nad kawałkami kartki.

– In Marienburg… zu dem Stolz seiner Kinder… er wird ein Leben opfern… und den Weg zu Hort zeigen… – przeczytał na głos.

– W Marienburgu… Na chwałę swych dzieci… Poświęci życie… I wskaże drogę do skarbu… – przetłumaczyła natychmiast Lara.

– Kto wskaże? O co tu chodzi? Co to wszystko znaczy? – zdenerwowany Franki wyrzucił z siebie serię pytań.

Profesor spojrzał mu w oczy.

– Jeszcze nie wiem – odpowiedział ze stoickim spokojem.

– Później będziemy się nad tym zastanawiać – wtrącił Aleks. – Narobiliśmy sporo hałasu. Proponuję opuścić wieżę, zanim ktoś postanowi sprawdzić, co się tu dzieje.

– Święta racja. – Profesor podniósł z podłogi pożółkłe kawałki papieru.

Pospiesznie wyszli z kościoła.

Na zewnątrz przywitała ich ciepła, wilgotna noc. Jedyną pamiątką po gwałtownej nawałnicy były wielkie kałuże i rwące potoki płynące ulicami w stronę studzienek kanalizacyjnych.

Aleks zatrzymał się przed busem. Patrzył na małego kundla, który ujadał kilkadziesiąt metrów dalej. 

– Dlaczego ten pies szczeka? – Rozejrzał wokół. – Oprócz nas nie ma tu żywej duszy.

Lara przystanęła obok, wyciągając z plecaczka czerwoną teczkę oznaczoną kryptonimem Hort. Włożyła do środka złotą monetę i kawałki zmurszałej kartki, które podał jej profesor.

– Może zwęszył jeża, albo wiewiórkę?

– Co za różnica?! – wykrzyknął z wnętrza samochodu zniecierpliwiony Franki. – Lepiej wsiadajcie, bo ugryzie któreś z was w tyłek.

* * *

Ciapek, bo tak właśnie wabił się mały kundel, szczekał na nogę, która wystawała z gęstych krzaków. A ściślej mówiąc na założony na nogę wojskowy but, który wydzielał mocno nieprzyjemny zapach drażniący psie nozdrza.

Gdy zielony volkswagen Transporter zniknął za zakrętem, właściciel nogi tupnął ze złości, chcąc odgonić głośnego natręta. Niestety źle ocenił charakter niepozornego psiaka. Ciapek był wprawdzie kundlem, ale nie byle jakim. Jego matka była w jednej ósmej bulterierem, a to zobowiązywało. Przysiadł więc na tylnych łapach i skoczył, łapiąc zębami za nogawkę garniturowych spodni.

Czytaj dalej

POWIĄZANE WPISY