Rozdział 8
MONETA
Był kwadrans po północy, kiedy weszli do mieszkania. Mimo późnej godziny nikt nie odczuwał zmęczenia. Wręcz przeciwnie. Wszyscy byli podekscytowani.
Tajemniczy projekt Hort, będący dotychczas teoretyczną dywagacją, stał się nagle realnym bytem, a rozwiązanie zagadki skarbu wydawało się być na wyciągnięcie ręki. To dodawało skrzydeł.
Aleks wszedł do pokoju. Stare, dębowe deski podłogowe zaskrzypiały cicho pod jego nogami. Zapalił lampkę stojącą na szafce obok stolika, obrócił się w stronę gości i gestem ręki zaprosił do środka.
– Rozgośćcie się. Zaparzę herbatę.
Profesor przestąpił próg pokoju, obrzucił wnętrze przelotnym spojrzeniem, zajął miejsce na sofie.
– Przyjrzyjmy się naszemu znalezisku – zaproponował, zakładając okulary.
Lara usiadła obok wujka, sięgnęła do plecaka po czerwoną teczkę, położyła na stoliku i wyciągnęła ze środka najpierw złotą monetę, a następnie pożółkłe kawałki papieru, które szybko ułożyła w całość. Franki wpatrywał się w nie z wypiekami na twarzy, przestępując niespokojnie z nogi na nogę.
– Poczekajcie na mnie! Już idę! – zawołał z kuchni Aleks.
Wszedł do pokoju, niosąc ostrożnie okrągłą, metalową tacę z czterema kubkami. Postawił je na stoliku, tacę oparł o jeden z taboretów, stanął obok. Profesor wyciągnął rękę po pierwszy z brzegu kubek i upił niewielki łyk gorącej herbaty, siorbiąc głośno.
– Zacznijmy od monety – powiedział, poprawiając okulary na nosie. – Wygląda jak moneta górna bita przez cesarza Shi Huangdi. Kształt i wzór też się zgadzają. A jednak jest inna niż wszystkie, które dotąd widziałem. Wydaje się większa. Do tego ta dziwna inskrypcja.
– Przyjrzałam się jej dokładnie na wieży – wtrąciła Lara. – To symbol oznaczający liczbę osiem.
Zdumiony Profesor otworzył usta.
– Osiem? Jesteś pewna? – zapytał z niedowierzaniem.
Lara kiwnęła głową. Profesor przetarł okulary i raz jeszcze przyjrzał się monecie.
– Czyżby to była jedna z ośmiu niebiańskich monet Pierwszego Cesarza? Legenda nieśmiertelnej armii? Niewiarygodne.
Zdezorientowany Franki spojrzał na Larę, potem na profesora.
– Czy moglibyście mówić nieco jaśniej? – wydukał.
Profesor odchrząknął i spojrzał na obu przyjaciół.
– Pomiędzy 221 a 210 rokiem przed naszą erą Chinami rządził Qin Shi Huangdi, znany także jako Pierwszy Cesarz Chin – zaczął. – Jedną z wielu reform, które przeprowadził, było ujednolicenie pieniądza, polegające na wprowadzeniu do obiegu okrągłych monet z kwadratowym otworem. Monety górnej ze złota oraz monety dolnej z brązu. Legenda głosi, że chcąc upamiętnić reformę, cesarz nakazał wybić osiem tak zwanych niebiańskich monet, będących wyrazem jego mądrości i potęgi. Podobno ich piękno omamiało każdego, kto ośmielił się na nie spojrzeć. Oczywiście żadna z monet nie zachowała się do naszych czasów. Przypuszcza się, że weszły w skład nieodnalezionego jak dotąd, pośmiertnego uposażenia cesarza. – Przerwał na chwilę, upijając kolejny łyk herbaty. – Lara zasugerowała, że odnaleźliśmy jedną z tych monet. I jeśli ma rację, a wszystko na to wskazuje, to właśnie staliśmy się właścicielami największego numizmatycznego skarbu świata.
Twarz Frankiego rozjaśnił uśmiech.
– To znaczy, że moneta jest coś warta?
– Raczej więcej niż coś. Jest bezcenna. Przypuszczam, że wieść o odnalezieniu jednej z niebiańskich monet będzie dla numizmatyków i kolekcjonerów tym, czym dla archeologów byłaby informacja o odkryciu Atlantydy. Jej wartość historyczna jest nie do przecenienia.
– A wartość materialna? – Franki nie dawał za wygraną.
– Cóż… – Profesor cmoknął, robiąc nieokreśloną minę. – Amerykańska pięciocentówka Liberty Head z 1913 roku, jedna z pięciu o takim samym wzorze i dacie, została niedawno sprzedana za prawie cztery miliony dolarów. Nasza moneta pochodzi z trzeciego wieku przed naszą erą i jest prawdopodobnie jedynym istniejącym egzemplarzem na świecie, zatem cena, jaką po potwierdzeniu oryginalności może osiągnąć powinna być znacznie wyższa.
Franki zarechotał donośnie. Podskoczył do Aleksa, chwycił wpół i szarpnął do góry.
– Słyszałeś? Miliony dolarów! – krzyknął. – I to za jedną monetę! Wyobrażasz sobie, jaką wartość musi mieć cały skarb? Czeka na nas niewyobrażalne bogactwo!
Aleks oswobodził się z uścisku, uśmiechnął i spojrzał przyjacielowi prosto w oczy.
– Ochłoń nieco.
– No co? – wyjąkał zaskoczony Franki, rozkładając ręce.
– Ja też się cieszę, ale to jeszcze nie koniec. Jak na razie zdobyliśmy tylko jedną monetę. Nadal nie wiemy gdzie ukryto największy skarb Trzeciej Rzeszy.
– W rzeczy samej – wtrącił profesor.
– Wspomniał pan coś o nieśmiertelnej armii? O co chodzi.
Profesor machnął lekceważąco rękę.
– To tylko bajka dla dzieci.
Aleks pokiwał głową.
– Jeszcze jedna kwestia nie daje mi spokoju. – Spojrzał na profesora. – W jakim celu ktoś ukrył tak wartościową monetę w sercu orła? Czyżby Franki miał rację? Czyżby to była zapowiedź bogactw, które skrywaHort?
Profesor wzruszył ramionami.
– Być może. Mam nadzieję, że wkrótce się przekonamy. Z całą pewnością monety nie zostawiono w wieży bez powodu. Nie traćmy jednak czasu na niepotrzebne spekulacje. Skupmy się raczej na kartce i zawartych na niej informacjach. Tylko w ten sposób znajdziemy odpowiedzi na nurtujące nas pytania.
Lara wzięła do rąk pożółkłe kawałki papieru, przystawiła do lampki stojącej obok sofy i spojrzała pod światło. Nie znalazła nic poza odręcznie napisanym tekstem oraz znakiem wodnym w kształcie nazistowskiej gapy.
– In Marienburg… zu dem Stolz seiner Kinder… er wird ein Leben opfern… und den Weg zu Hort zeigen…1 – przeczytała.
– Nie mogli napisać wprost, gdzie ukryty jest skarb? – Franki nie ukrywał rozdrażnienia. – Przecież informacja znajdowała się w tajnej skrytce, do której dostęp miało zaledwie kilka osób!
– A jednak dostała się w niepowołane ręce – zauważył Aleks. – Nasze ręce.
– Aleks ma rację – zgodził się profesor. – Historia świata pełna jest przykładów spektakularnych porażek, będących dziełem przypadku. Naziści byli tego świadomi, dlatego stosowali metodę wielokrotnego szyfrowania i dzielenia na części ściśle tajnych informacji. – Przerwał, spoglądając na Frankiego. – Udało nam się odnaleźćserce orła w Breslau, złamaliśmy kod do sejfu Hartmanna. Jestem pewien, że od największej tajemnicy Trzeciej Rzeszy dzieli nas niewiele więcej niż jeden krok.
Lara odłożyła na stolik zmurszałe kawałki papieru.
– Informacja zawarta w tekście musiała być oczywista dla wysokich rangą oficerów, którzy pracowali przy projekcie Hort – stwierdziła. – Musimy myśleć jak oni. Posłużyć się założeniami ideologii siły i przede wszystkim symboliką, do której często odwoływała się hitlerowska propaganda.
Profesor odstawił na stolik kubek z herbatą.
– Spróbujmy.
– Na początek najłatwiejsza część zagadki, czyli Marienburg.
– Nigdy nie słyszałem o takim mieście – zdziwił się Franki.
Lara spojrzała na niego z rozbawieniem.
– Jestem pewna, że słyszałeś. To dawna stolica państwa Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, zwanego także Zakonem Krzyżackim. Przed drugą wojną światową miasto leżało na terenie Prus Wschodnich. Teraz należy do Polski. Niestety nie znam jego obecnej nazwy.
– Malbork – podpowiedział Aleks.
– Z czym wam się kojarzy?
– Przede wszystkim z zamkiem krzyżackim – odpowiedział szybko Franki, starając się zamaskować zakłopotanie, w jakie wprawiły go okazane chwilę wcześniej braki w podstawowej wiedzy na temat Zakonu.
Lara kiwnęła potakująco głową.
– Mnie także. Dlatego myślę, że wskazówka kieruje nas nie do miasta, lecz właśnie do zamku. Tym bardziej że symbol potęgi Zakonu był niejednokrotnie wykorzystywany przez nazistów.
– A zatem zamek krzyżacki w Malborku. – Profesor zapisał krótką notatkę w niewielkim notesie.
– Druga część zagadki jest bardziej skomplikowana. – Lara położyła palec wskazujący na omawianym fragmencie tekstu. – Odsyła nas do kogoś, kto ku chwale swych dzieci poświęci życie.
– Czyli do kogo? – zapytał zniecierpliwiony Franki.
– Właśnie staram się to ustalić – syknęła Lara. – Przypuszczam, że zagadka stanowi spójną całość, a zatem poszczególne jej elementy powinny być ze sobą ściśle powiązane. Zakładając, że spostrzeżenie na temat zamku krzyżackiego jest trafne, opis drugiej części zagadki powinien mieć związek z samym zamkiem lub z Zakonem Najświętszej Marii Panny.
– Może chodzi o jednego z Wielkich Mistrzów? Może wskazówka ukryta jest w grobowcu jednego z nich? – zasugerował Aleks.
Profesor zamyślił się.
– Trafny tok rozumowania – przyznał, sięgając po fajkę. – Ale moim zdaniem nie chodzi o żadnego z Wielkich Mistrzów. W kontekście zamku i Krzyżaków opis drugiej części zagadki pasuje bardziej do symbolu ofiary Chrystusa, którym Krzyżacy chętnie się posługiwali. – Przytknął zapalniczkę do główki fajki i pyknął kilka razy. – Do pelikana karmiącego pisklęta krwią z własnej piersi.
Franki parsknął.
– Zdaje się, że naziści mieli obsesję na punkcie ptactwa – wymamrotał. – Najpierw orzeł, teraz pelikan. Jeszcze wróbla brakuje w menażerii.
– Zamiast stroić sobie żarty, zastanowiłbyś się lepiej nad rozwiązaniem zagadki – fuknęła Lara.
Franki wzruszył bezradnie ramionami, dając do zrozumienia, że nic wartego uwagi nie przychodzi mu do głowy.
– Tak myślałem – mruknęła.
Aleks spojrzał na profesora.
– Wydaje mi się, że chodzi o studnię – powiedział.
– Studnię?
– Jeśli dobrze pamiętam, na jednym z zamkowych dziedzińców znajduje się studnia, której zadaszenie wieńczy rzeźba pelikana idealnie pasująca do pańskiego opisu.
Profesor zerknął do notesu, w którym zapisał wszystkie spostrzeżenia oraz na tekst znajdujący się na pożółkłych kawałkach papieru.
– Malbork. Zamek krzyżacki. Studnia. Pelikan, który oddaje życie, by wykarmić swoje młode – powiedział jakby do siebie, uśmiechnął się i spojrzał Frankiemu w oczy. – Tak, tego szukamy.
Franki poruszył się nerwowo.
– Nie, nie, nie! – zaprotestował. – Co za dużo, to niezdrowo. Nie będę właził do żadnej studni. Niemiecki diabeł z widłami i wieża z piekła rodem w zupełności mi wystarczą.
Lara zaśmiała się cicho, patrząc z niedowierzaniem na Frankiego.
– Miejmy nadzieję, że nie będziesz musiał. Trzecia część zagadki mówi wyraźnie, że pelikan ma tylko wskazać drogę do skarbu. Przypuszczam, że informacja o miejscu jego ukrycia znajduje się na rzeźbie lub w jej wnętrzu. I jestem przekonana, że miejscem tym nie jest studnia. To byłoby zbyt oczywiste.
Franki odetchnął z ulgą.
– Świetnie. Proponuję nieco się odświeżyć, przespać i z samego rana wyruszyć do Malborka.
– Rozsądna propozycja. – Profesor przeciągnął się na sofie. – Kto zaopiekuje się złotą monetą?
– Może ja? – zapytał niepewnie Franki.
Aleksa przeszył zimny dreszcz. Spojrzał na przyjaciela, na monetę i znowu na przyjaciela. Potem sięgnął błyskawicznie po złoty krążek i zanim Franki zdołał zaprotestować, wcisnął go Larze do ręki.
– Myślę, że Lara jest bardziej odpowiednią osobą.
– A to niby dlaczego?
– Bo zbyt dobrze cię znam i wiem, że mógłbyś ją przypadkiem zgubić, lub co gorsza zepsuć. Lepiej nie ryzykujmy. – Aleks wyszczerzył zęby w uśmiechu i puścił oko do Lary.
– Bardzo śmieszne – żachnął się Franki.
Gromki śmiech wypełnił pokój. Lara nawlekła monetę na gruby rzemień i razem z nefrytem powiesiła na zgrabnej szyi. Chwilę później wstała z sofy, położyła plecak i czerwoną teczkę na komodzie stojącej przy wyjściu z pokoju, przeprosiła pozostałych i korzystając z faktu bycia jedyną kobietą w zespole, jako pierwsza udała się do łazienki.
Profesor dopił herbatę, zebrał ze stołu pożółkłe kawałki kartki, podszedł do komody i schował do plecaka Lary. Aleks spojrzał na naburmuszonego Frankiego. Przyjacielskie dźgnięcie kciukiem pod żebro szybko poprawiło mu humor. Franki wygiął się w pół i zarechotał. Profesor uśmiechnął się, z powrotem siadając na sofie. Po raz pierwszy tego dnia poczuł zmęczenie.
– Ile czasu zajmie nam podróż? – zapytał.
Aleks otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale zamarł wpół słowa, gdy potężna siła wyrwała z hukiem drzwi wejściowe do mieszkania.
* * *
Mieszkająca samotnie dziewięćdziesięciodwuletnia pani Wanda zsunęła z siebie kołdrę, nie bez trudu usiadła na łóżku, wsunęła kościste stopy do ustawionych równo na podłodze kapci. Chwilę później sięgnęła po drewnianą laskę zawieszoną na oparciu krzesła, chwiejąc się stanęła na nogach i małymi kroczkami podreptała do drzwi. Nieco za duża, staromodna koszula nocna ciągnęła się za nią po podłodze. Pani Wanda otworzyła górny zamek, następnie środkowy, potem dolny. Ostrożnie zdjęła łańcuch, odsunęła zasuwę, nacisnęła klamkę i niepewnie wyjrzała na klatkę schodową.
– Ciszej, do jasnej cholery! – ryknęła tubalnym głosem, którego nie powstydziłby się sam Caruso i w poczuciu dobrze spełnionego, sąsiedzkiego obowiązku podreptała raźno do łóżka.
1 W Marienburgu… Na chwałę swych dzieci… Poświęci życie… I wskaże drogę do skarbu…