Rozdział 9
MOREL
W wejściu do pokoju stało trzech mężczyzn.
Dwaj pierwsi wyglądali jak bliźniacy. Około czterdziestoletni, barczyści, wysocy, z krótko ostrzyżonymi blond włosami, kwadratowymi szczękami, groźnymi minami. Obaj byli ubrani w identyczne, szare garnitury, białe koszule ozdobione grafitowymi krawatami oraz, co zadziwiło Aleksa nie mniej niż poszarpana nogawka spodni jednego z nich, wysłużone wojskowe buty. Ostatni element garderoby pasował idealnie do przedmiotów, które obaj panowie trzymali w rękach. Pierwszy mierzył do Aleksa z niewielkiego pistoletu maszynowego Heckler & Koch, drugi celował we Frankiego z popularnej Beretty.
Trzeci mężczyzna nie miał broni i znacząco wyróżniał się z grupy. Z wyjątkiem białej koszuli wszystkie elementy jego garderoby były czarne: krawat, idealnie dopasowany garnitur, rękawiczki z delikatnej, cielęcej skóry, wypolerowane na połysk trzewiki. Uwagę zwracała dziwaczna, stylizowana na lata trzydzieste fryzura oraz oczy – prawe zielone, lewe niebieskie. Twarz mężczyzny przecinały liczne zmarszczki. Wiekiem dorównywał profesorowi, ale w przeciwieństwie do von Soloberga był niski i przygarbiony.
– Morel – wycedził przez zęby profesor.
– Herzlich Willkommen, Herr Professor.1 – Morel uśmiechnął się fałszywie, rozglądając po pokoju.
Jego wzrok zatrzymał się na czerwonej teczce leżącej na starej komodzie. Sięgnął po nią, włożył pod pachę, spojrzał tryumfalnie na profesora.
– Es tut mir leid, Herr Professor, aber ich habe keine Zeit für ein Gespräch2 – powiedział łagodnie, obrócił się na pięcie i bez pośpiechu wyszedł z pokoju.
Aleks i Franki patrzyli na eleganta z niedowierzaniem. Lufy pistoletów paraliżowały ich na tyle skutecznie, że żaden nie był w stanie nie tylko zaprotestować, ale nawet drgnąć.
Morel zatrzymał się przed wyważonymi drzwiami. Wpatrując się w panującej na klatce schodowej mrok, poprawił rękawiczki.
– Franz, Jürgen. Tötet sie alle3 – wycedził przez zęby, przestępując próg.
Słowa Morela wybudziły Aleksa z letargu. Strącił na podłogę stojącą na szafce z gazetami lampkę, chwycił metalową tacę i zanim intruzi zdążyli zareagować, rzucił nią w Heinricha. Taca trafiła w prawy nadgarstek Niemca, wytrącając z dłoni Berettę. Pistolet odbił się od podłogi i wpadł pod komodę. Heinrich zaklął siarczyście, łapiąc się za rękę, ale Aleks już tego nie widział.
– Za sofę! – krzyknął do profesora i Frankiego, skacząc przez masywny mebel.
Pierwsza seria pocisków wystrzelonych z Heckler & Kocha ugrzęzła w wiekowym oparciu skórzanej sofy. Druga podziurawiła wiszące na ścianach plakaty filmowe. Trzecia zamieniła w szklany pył bezcenną kolekcję Ming.
Franki zawył rozpaczliwie, zagryzając zęby na palcach lewej ręki.
– Moje kieliszki – jęknął.
– Weź się w garść! – krzyknął Aleks i ostrożnie wychylił zza sofy.
Leżąca na podłodze lampka oświetlała od dołu Franza. Upojony dziełem zniszczenia Niemiec śmiał się jak opętany i z szeroko otwartymi oczami strzelał bezmyślnie do wszystkiego, co znajdowało się w zasięgu wzroku. Wyglądał przerażająco, przypominając szalejącego w narkotycznej ekstazie demona.
Drugi z intruzów klęczał przed komodą, starając się dosięgnąć Beretty.
Aleks spojrzał na Frankiego.
– Chyba czuję mrowienie w dłoniach! – wrzasnął, przekrzykując huk wystrzałów.
– Nieee… – wyjąkał Franki. – Tylko nie to.
– Musimy ich unieszkodliwić, zanim facet przy komodzie dosięgnie pistoletu!
– Oszalałeś?! Przecież drugi ma broń!
– Ale strzela seriami na oślep i zaraz będzie musiał zmienić magazynek! To nasza jedyna szansa! Nie poradzimy sobie z dwoma uzbrojonymi typami!
– Zagramy o to, kto kogo atakuje? – wyjąkał Franki, wyciągając przed siebie drżącą pięść.
Aleks odepchnął dłoń przyjaciela.
– Nie czas na zabawę, Franki! Ja wezmę na siebie tego, który strzela. Ty musisz poradzić sobie z drugim.
– Niby jak mam to zrobić?!
– Nie wiem! – odkrzyknął Aleks. – Improwizuj! Staranuj, kopnij w jaja! Rób, co chcesz! Byle skutecznie.
Kolejna seria pocisków zadudniła o sofę. Zaraz po niej Aleks usłyszał charakterystyczne kliknięcie, świadczące o wyczerpaniu zawartości pierwszego magazynka. Szybko wyjrzał zza sofy. Jürgen klęczał wciąż przed komodą, starając się wymacać pistolet, natomiast Franz, z nieco zdziwioną miną, bezskutecznie naciskał spust Heckler & Kocha.
– Teraz! – krzyknął Aleks.
Obaj wyskoczyli jednocześnie zza sofy. Aleks cichy i zwinny jak kot, Franki z bojowym okrzykiem, ociężały i zlany potem.
Franz rozdziawił z niedowierzaniem usta, zdumiony Jürgen zastygł na czworakach w bezruchu.
– Victoria! – pomyślał profesor.
I zamarł.
Aleks, zamiast przejść do zaplanowanej szarży, potknął się o krawędź dywanu i z hukiem upadł na podłogę. Franki jęknął zrezygnowany, zatrzymując się na ułamek sekundy. To wystarczyło. Jürgen w mgnieniu oka zerwał się na równe nogi i przyjmując zapaśniczą postawę zagrodził mu drogę. Widok barczystego zabijaki sparaliżował grubasa. Strach i bezradność odmalowały się na jego twarzy. Niemiec zaśmiał się drwiąco i ruszył na korpulentnego Polaka.
Franki rozejrzał się desperacko w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby mu wyrwać się z opresji. Poza sterczącymi w górze nogami przyjaciela w zasięgu ręki były wyłącznie przedmioty leżące na stoliku. Chwycił jeden z kubków i chlusnął gorącą wciąż herbatą w oczy napastnika.
Jürgen cofnął się o krok, zasłaniając twarz rękoma. Franki nie czekał na drugą okazję. Podbiegł do kolosa i pchnął go z całej siły na ścianę. Zanim wybiegł z mieszkania, zdążył jeszcze kątem oka zauważyć podnoszącego się z podłogi Aleksa. Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund, które profesorowi wydały się wiecznością.
– Scheiβe! – syknął Jürgen. – Ich laufe hinter ihm! Macht sie fertig!4 – krzyknął do kompana, ruszając w pościg za Frankim.
Franz, ochłonąwszy nieco z morderczego amoku i zaskoczenia, w które wprawiła go zuchwałość otyłego Polaka, błyskawicznie zmienił magazynek i spojrzał przed siebie. Aleks zdążył się już podnieść. Stał zaledwie kilka kroków dalej, gotów rzucić się na Niemca. Na atak było już jednak za późno. Franz spojrzał mu prosto w oczy. Potem odbezpieczył broń.
– Jawohl.5 – powiedział, naciskając spust.
Pierwszy pocisk przeciął powietrze tuż obok lewego ucha. Aleks przywarł plecami do sofy, nie czekając na następny. Tym razem Niemiec nie marnował naboi. Strzelał celnie krótkimi seriami, powoli zbliżając się do sofy. Fragmenty skórzanego obicia zmieszane z kawałkami gąbki fruwały po całym pokoju. Aleks i profesor skulili się na podłodze, zakrywając głowy rękoma. Wtedy wszystko ucichło.
Zdezorientowany Aleks podniósł głowę. Dwa metry przed nim stał Franz. Z lufy Heckler & Kocha unosiła się wąska smużka dymu.
– Hände hoch!6 – ryknął Niemiec.
Profesor i Aleks wykonali posłusznie polecenie. Franz uśmiechnął się szyderczo, przykładając kolbę do ramienia.
– Wir sehen uns in der Hölle.7 – wyszeptał.
Aleks zacisnął zęby i zamknął oczy, ale zamiast wystrzału usłyszał głuche trzaśnięcie, a tuż po nim łomot, który zidentyfikował jako odgłos upadającego bezwładnie ciała. Niepewnie otworzył oczy. Na podłodze leżał dziwnie uśmiechnięty i pozbawiony świadomości Niemiec. Na jego głowie, wśród grudek ziemi i kawałków ceramiki, sterczał pokaźnych rozmiarów fikus, przysłaniając opatuloną w ręcznik Larę, która stała za napastnikiem, trzymając w roztrzęsionych dłoniach resztki dużej donicy.
* * *
Franki miał dwa piętra przewagi nad Jürgenem.
Zbiegał po schodach, pokonując kilka stopni naraz. Strach wydobył z jego ciała pokłady energii i fizycznej sprawności, o których istnieniu nie miał dotychczas pojęcia. Czuł się wyśmienicie, mimo to nie zamierzał stawać z Niemcem do bezpośredniej walki. Swojej szansy upatrywał w mroku nocy i labiryncie ulic, gdzie mógł zgubić napastnika. Zeskoczył więc ze schodów na kamienną posadzkę i popędził co sił w nogach w kierunku małych, zielonych drzwi prowadzących na podwórze. Prosto do krainy czarów wrocławskiego Trójkąta.
1 Witam serdecznie, panie profesorze…
2 Bardzo mi przykro, panie profesorze, ale nie mam czasu na konwersacje.
3 Franz… Jürgen… Zabijcie ich wszystkich.
4 Cholera! Biegnę za nim! Wykończ pozostałych!
5 Tak jest.
6 Ręce do góry!
7 Do zobaczenia w piekle.